Postaram się opisać to w jak największym skrócie.
Znamy się równo rok. Na początku miał to być seks bez zobowiązań (choć też nie spotykaliśmy się wyłącznie na seks). Z czasem nasza znajomość stała się bardziej przyjaźnią, poznał moją rodzinę itp. Od początku oboje wiedzieliśmy, że jesteśmy jak ogień i woda i jest wiele różnic między nami. Jakoś od kwietnia do czerwca był naprawdę kochany. Chciał się ciągle widywać, codziennie się odzywał, mówił że mu mnie brakuje, że tylko mnie ma w głowie itd. na wakacje wyjechał na 3 m-ce a od października do czerwca na kolejne 9. Mówił od początku, że nie chce być w związku na odległość. Wszystko się zaczęło w Lipcu, gdy go odwiedziłam. Nie mogliśmy się dogadać, była awantura, on miał pretensje, że nie chce rozmawiać z jego kolegami (mam straszną blokadę językową o czym mu mówiłam). Od tamtej pory zaczął mówić, że nie chce się już angażować, że więcej nas dzieli niż łączy, że te odwiedziny to potwierdziły, że nie ma ochoty rozmawiać etc. dwa miesiące prosiłam, tłumaczyłam... ale na nic. Wrócił na jeden miesiąc do Polski i powiedział, że najlepiej jak wrócimy do poprzedniego układu.
Znowu zaczęły się kłótnie między nami, moje pretensje... w ostatnim tygodniu września spędził ze mną 3 dni, w tym jednego wieczora przyjechał tylko po to "aby mnie przytulić, bo miałam kiepski nastrój". Ale mi wciąż brakowało tego, co było wiosną... Zaczęłam robić kolejne awantury, padło wiele niepotrzebnych słów, zaczęłam stawiać ultimatum: aby się zdecydował czy jestem dziewczyną, z którą kiedyś widzi związek czy całkowicie to odrzuca. Odpowiadał tylko, że na razie nie chce się z nikim wiązać, że to nie jest taka prosta odpowiedź i że nie wie, co będzie jak wróci do Polski, że może zmieni zdanie, a może je podtrzyma.
Atmosfera między nami rosła i rosła... po 2 tygodniach odezwałam się i wyciągnęłam rękę. Zaczął mówić, że ostatnie wydarzenia za bardzo go przytłoczyły i zraniły i że potrzebuje ode mnie odpocząć, może z miesiąc. Nie dawałam za wygraną... dopytywałam dlaczego, jak to itp. (tak, wiem jak to brzmi, ale nie rozumiałam tego). Kolejna awantura... koniec znajomości... zadzwonił, przepraszał. Porozmawialiśmy na drugi dzień, napisał że chce się zdystansować, że potrzebuje samotności, że obawia się moich zmian nastroju, że nie chce znów czuć się winny, że zranił mnie swoim zachowaniem i że nie ma na razie ochoty na rozmowę. Spytałam jak długo? Odpowiedział, że sam nie wie...
Mija właśnie równy miesiąc odkąd nie rozmawiamy. Nie wiem co dalej... chciałabym, aby było między nami jak przed moją wizytą w Lipcu... żebyśmy znów umieli ze sobą rozmawiać. Nie wiem, co robić. Rozumiem jego potrzebę samotności, ale nie chcę czekać miesiącami...
Odezwać się do niego? (Jeśli tak, to co napisać i jak poprowadzić rozmowę?) Czy czekać do oporu? A może całkiem to zakończyć?
Wybaczcie że napisałam tak chaotycznie, ale starałam się jak najkrócej i najzwięźlej.
Wiem, że czasami zachowuję się jak furiatka i nie panuję nad emocjami... ale to dlatego, że frustracja brała górę i bardzo chciałam, aby znów wszystko wróciło na dawne tory. Nie rozumiałam, dlaczego jeden weekend ma mieć wpływ na całą znajomość
Pomożecie?