Od momentu śmierci mojego ojca (tj. od 3 miesięcy) straciłam poniekąd sens życia. Nie chodzi o to że jakoś strasznie mi taty brakuje, że go nie ma, że moje życie przewróciło się do góry nogami - absolutnie NIE!
Jednak zauważyłam że stałam się taka hmm... "typowo na nie". Nie chce mi się nic, nie mam ochoty nawet się jakoś ładnie ubrać, do egzaminów też mi się niespecjalnie chciało przygotowywać. Sama nie wiem czemu. Jeszcze do momentu gdy chodziłam na uczelnię, to musiałam rano wstać, ubrać się, pomalować, zrobić sobie fryzurkę. Ale teraz nawet nie mam na to ochoty. Wstaję rano, jem śniadanie, potem przebieram się (jak co dzień) w tą samą spódnicę i bluzkę, włosy spinam do góry i tak chodzę cały dzień. Gdy wychodzę do sklepu czy gdzieś na spacer, to wręcz się zmuszam by coś ze sobą zrobić.
Dzisiaj moja mama zmusiła mnie (i siebie poniekąd też) do posprzątania mieszkania. Ale cóż z tego skoro o godz. 10.30 już było wszystko gotowe i znów ogarnęły mnie nudy i niechęć do życia.
Za trochę mniej niż rok biorę ślub - mój facet już mobilizuje mnie do czegokolwiek mówiąc że musimy jeszcze coś tam zaplanować, że będziemy szczęśliwi, że za kilka lat będę marzyła o takich nudach jak teraz gdy będziemy mieli bobaska. Super, ekstra wizja, ale niestety - na mnie nie działa.
Nie wiem czy mój problem znalezienia (a raczej ponownego odnalezienia) sensu w życiu jest spowodowany nudami które mam od 3 tygodni, czy raczej czymś innym? Boję się że wpadam w jakieś takie stany bezużyteczności, wypalenia, wyczerpania..
Co mam zrobić? Od czego zacząć bycie ponownie aktywną w życiu?
Dodam że jestem studentką i póki co mam wakacje.