Politycy PO spuścili ze smyczy wszystkie swoje "psy", aby zastraszyć dziennikarzy. Problem "afery" sprowadzono do poziomu w którym nie dyskutuje się na temat tego co zawierały taśmy, tylko na temat tego kto je nagrał.
Po pierwsze - złamano prawo prasy do wolności słowa. Jeśli sąd miał ochotę ustalać kto i gdzie nagrał te taśmy zamiast nasyłać ABW powinien zwyczajnie przesłuchać " z wolnej stopy" dziennikarzy. Podzielam tutaj zdanie pana Ikonowicza. Nikt nie jest tak naiwny (a szczególnie prokuratura) aby myśleć, że tego typu materiały przechowuje się na jednym komputerze w redakcji , więc akcja ABW była sygnałem dla dziennikarzy: jak podskoczycie, pojawimy się również u was. Chodziło o zwykłe zastraszenia. Teraz, kiedy telewizja nagłośniła okoliczności oraz to jak przekroczono prawo (kwestia kopiowania materiałów i zażądanie ich przekazania do wglądu) nagle nie ma odpowiedzialnego za tę akcję.
Zatrzymano w areszcie śledczym menagera restauracji w której podobno dokonano nagrania i on podał nazwiska. Nie wiem czy ktoś wie, że Polska jest jednym z niewielu krajów Europy w których areszt śledczy to tak naprawdę areszt wydobywczy, który może trwać trzy lata w postępowaniu wyjaśniającym i trzy w sądowym, czyli łącznie sześć lat można więzić człowieka, a potem powiedzieć mu, że padł ofiarą pomyłki prokuratora. Rekordzista spędził bodaj dwanaście lat w więzieniu, a potem dowiedział się , że jest niewinny. Ja osobiście wiedząc o możliwościach prokuratora podpisałbym nawet oświadczenie, że jestem wielbłądem
, byle tylko wyjść z takiego aresztu.
Rzecznicy prokuratury i ABW tłumaczą, że działają zgodnie z literą prawa. Po raz kolejny widać wyraźnie komu i czemu owa litera prawa służy i na pewno nie są to obywatele, bo przecież nie oni owo prawo tworzą.