Witajcie.
Piszę, bo mnie skręca ze złości i niewiem co mogę zrobic... otóż sytuacja wygląda tak:
Od dwóch miesięcy mieszka z nami brat męża. Przyjechał żeby szukać pracy (mieszkamy za granicą ), postanowiliśmy, że mu pomożemy w tym i bedzie mógł się u nas zatrzymać. Z pracą było cięzko, ale w końcu się udało, przepracował dwa tygodnie, ale ma umowę i wszystko jest ok. Problem pracy się rozwiązał, więc mąż zaczął szukać dla niego jakiegoś lokum. Jako, że przyjechał z przysłowiową " gołą d..ą" nie dokada si€ do niczego, zresztą nikt od niego tego nie wymaga w sytuacji kiedy zaczął dopiero pracę, postanowiliśmy też opłacić mu pierwszy miesiąc pokój z lazienką i kuchnią w czymś w rodzaju hotelu pracowniczego czy domu studenckiego, no wiecie o co mi chodzi. Nie stać nas żeby wynając mieszkanie i oplacić kaucję za kilka miesiecy z góry, jego zresztą tymbardziej nie, więc to chyba jedyne rozwiązanie, żeby w końcu sam o siebie zadbał. Wszystko fajnie, ale jak zobaczył że będzie musiał dzielić pokój z kimś innym i co gorsza będzie musiał wstać wcześniej żeby zdążyć do pracy, postanowił, że nie będzie tam mieszkał !!!! Mężowi powiedział, że to dla niego oznacza 10 godzin straconych tygodniowo na dojazdy!!!Chyba dobrze, że mnie przy tym nie było bo chyba nie wytrzymałabym już i wygarnęła mu. Powiedział, że załatwi sobie pożyczkę na kaucję i wynajęcie mieszkania i będzie szukał czegoś innego. Myślałam, że padnę jak nam to oświadczył.........oczywiście sam niewiele zrobi bo z językiem kiepsko, więc mąż dalej będzie musiał się tym zająć. Następnego dnia miał zrobić listę wszystkich mieszkań, które chciałby obejrzeć i od rana mieli dzwonić i umawiać się na oglądanie. Spał do południa, potem raczył wstać zjeść śniadanie i zabrać się za to. W sumie udało się obejrzeć tylko jedno mieszkanie, zresztą co się dziwić, to i tak cud, że zdążyli choć jedno zobaczyć. Dziś jest niedziela... więc siłą rzeczy nic się nie ruszy w tej sprawie...a ja już nerwicy dostaję. Jestem zmęczona wspólnym mieszkaniem. On jest kompletnie niesamodzielny.......wszystko ma gotowe, uprane, ugotowane, ciepły pokoik i całodobowy dostęp do internetu. Ani razu nie zwróciłam mu uwagi na nic, a nieraz już wściekła byłam o pewne rzeczy, ale uznałam, że to drobiazgi, w końcu każdy z nas jest inny, ale to już zaczyna być naprawdę uciążliwe, tym bardziej, że widzę, że zadomowił się tu chyba zabardzo. Wściekłam się konkretnie, że nie pasował mu ten pokój.........ale wiadomo, dla świętego spokoju i dobrych relacji w rodzinie nie powiedziałam ani słowa. Rozumiem też, że może nie byłoby to dla niego idealne rozwiązanie, ale w jego sytuacji nie powinien chyba wybrzydzać na początek. Sami męczyliśy się we trójkę w pokoiku maleńkim jak tu przyjechaliśy, każdy jakoś zaczyna i trzeba się poświęcić......przynajmniej mi się tak wydaje. Wściekła jestem.....mąż tak samo, ale też nic nie mówi, żeby stosunki były dobre. Niewiem co robić, powiedzieć wprost, żeby się wyniósł, dać mu konkretny termin do wyprowadzki, nie robić nic??? Czuję się jak intruz we własnym domu. Poadźcie coś.