Witajcie, Duszyczki!
To mój pierwszy wątek, który mam przyjemność założyć. Przyznam, że trochę mi dziwnie, ale myślę, że z czasem to minie. No to jedziemy.
Moim problemem jest rosnąca aspołeczność, a raczej nieumiejętność otworzenia się na innych i nawiązania relacji. Odkąd pamiętam, zawsze miałam z tym problem. Nie lubię pierwsza odzywać się do innych, zwłaszcza w rzeczywistości, dlatego ciężko mi idzie z poznawaniem nowych osób. W obecnym związku popełniam pewien błąd - skupiam się ABSOLUTNIE na moim partnerze, kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałe aspekty życiowe. Jest on moim centrum, którego mocno się trzymam, przez co nie jestem w stanie patrzeć "dalej", co chciałabym zmienić.
Zależy mi na tym, by kogoś poznać i mieć wreszcie prawdziwą przyjaciółkę, na dobre i na złe (znajdę wreszcie, nanana~). To dość głupie, bo wiem, że przyjaźni nie szuka się na siłę, no ale... jestem już zmęczona tym ciągłym czekaniem.
Kolejnym, istotnym problemem, który uniemożliwia mi zawarcie nowej znajomości, a przede wszystkim pogłębienie jej, jest to, że kiedy okazuje się, że nowo poznana przeze mnie osoba ma już swojego najlepszego przyjaciela - wycofuję się. Nie lubię konkurować z innymi o względy danej osoby, to dla mnie coś poniżającego. Nie chcę się narzucać, burzyć ich relacje.
Wiem, że można mieć wielu znajomych, ale właśnie - znajomych, bo przyjaciela/przyjaciółkę od serca ma się w liczbie pojedynczej.
Bardzo często jest to powodem moich kłótni z partnerem. Wiadomo - on również chciałby mieć kolegę, z którym mógłby pogadać o błahostkach, jak gry komputerowe, czy motoryzacja, typowe męskie sprawy. Ja się przez to denerwuję, bo czuję, jakby się ode mnie odsuwał. Boję się, że koledzy będą ważniejsi ode mnie, ale wiem, że "trzymanie na smyczy" nie jest dobrym rozwiązaniem.
Czuję się też trochę, jakbym była w cieniu mojego mężczyzny - łatwo nawiązuje kontakt z innymi, jest pogodny, przyjacielski, ma poczucie humoru. A ja przy nim wydaje się szarą myszką. To mnie dobija.