Cześć wszystkim.
Potrzebuje Waszych opinii bo sama nie wiem co mam dalej robic. Nie mam nikogo z kim mogłabym porozmawiać o mojej sytuacji. Mianowicie zacznę od samego początku mojej zawiłej historii. Poznaliśmy się z mężem przez moją przyjaciółkę. Ona mu sie wtedy podobała, ale była zakochana w kimś innym on ją zupełnie nie interesował. Ignorowała jego starania przez około rok czasu. Pewnego razu (mąż X przyjaciółka Z) X poprosił mnie żebym wyciągnęła Z na imprezę, mi to było na rękę bo miałam isc na zabieg po którym miałam byc wykluczona z życia towarzyskiego na długi czas, ale wracając do tematu- moja przyjaciółka nie poszła na imprezę, sytuacja wyklarowała sie tak, ze zostałam sama z X i jego kolegami. Ale cóż poszłam, potanczylam Pan X bawił sie z innymi dziewczynami i bardzo to lubiał... lecz w połowie imprezy stało sie tak, ze usiedliśmy razem na kanapie i przegadaliśmy dalszy czas. Odprowadził mnie do domu, zaraz potem gdy tylko weszłam do mieszkania napisał wiadomość i o tego sie zaczęło. Poszłam na zabieg, był cały czas przy mnie- nie osobiście bo było to niemożliwe ale telefonicznie i mejlowo. Sytuacja sie rozkręcała... czułam, ze zaczyna cos sie dziać. Oddałam sie temu co sie dzieje(mimo, ze postanowiłam sobie, ze nie chce sie zakochiwac. Chciałam skończyć te studia w trakcie sie wyszaleć dopiero pózniej cos myslec). Gdy Z dowiedziała sie o moich relacjach z X okazało sie, ze ona jednak jest zainteresowana jego osoba i ze zaczęła komunikować sie z nim. Okazało sie, ze obydwoje byli na jednej i tej samej imprezie w trakcie której... doszło do ich zbliżenia. Leżąc przykuta do łóżka czułam po sobie, ze jest cos nie tak. Następnego dnia ani X ani Z nie odzywali sie do mnie. Dopiero wieczorem przyjaciółka przyznała sie, co sie stało. Zawiodłam sie na niej jak i na nim. On do mnie zadzwonił po rozmowie z przyjaciółka. Chciał porozmawiać przyjechac do mojego mieszkania. Sama nie wiem czemu sie zgodziłam, ale nikt nie okazał mi wcześniej tyle zainteresowania i troski (poza moimi rodzicami kiedy byłam mała ale nie chodzi mi o relacje rodzicielskie tylko partnerskie) dlatego chyba byłam tak uległa. Przyjechał rozmawialiśmy cała noc- śmialiśmy sie oglądaliśmy film. Następnego dnia dostałam od niego wiadomość, ze nawalił na całej linii i ze wie, ze to nie Z powoduje u niego przyspieszone bicie serca i ze to było tylko jednorazowe i ze nie bedzie sie z nia kontaktował. Ja sie bałam, zekolejny raz sie zawiodę. Ale jak to jest serce mówi inaczej i rozum tez. Zaczęliśmy sie spotykać regularnie, o ile można to tak nazwać... dorosły facet, słuchał sie swoich rodziców kiedy ma jechać do kobiety i o której wrocic... zaczęło wiać we mnie większe wątpliwości i podejrzenia. Odpuściłam sobie natrafił sie inny facet starszy od X, który od samego początku mi zaimponował. Pierwsze spotkanie-kwiaty, otworzył drzwi od samochodu zabrał mnie na najlepsza kolacje jaka w życiu jadłam, spacer w świetle księżyca... niby bajka. Lecz moje serce jakoś było nieobecne-nie było tych motylków było po prostu miło. I niby spotykaliśmy sie z obecnym Panem Y aczkolwiek jednocześnie przynajmniej raz w tygodniu spotykaliśmy sie po przyjacielsku z Panem Z. W pewnym momencie doszliśmy wspólnie do wniosku z Panem Y, ze ta cała sytuacja jest bez sensu bo ja jestem gdzie indziej i on tez. Mimo tego, ze ten czas był cudowny, dbał o mnie zasypywał kwiatami czułam ze mu zależy ale jednak... serce było gdzie indziej. Pan X długo nie mógł sie zdecydować. W końcu zaczęliśmy byc razem niby... niby dokładnie niby. Razem, a jednak osobno. Żył sobie, a ja byłam na jedna noc w ciągu tygodnia. Mowil, jaka to jestem wspaniała, cudowna ale w wielu sprawach nie brał mnie pod uwagę- nawet za rękę ze mną nie chodził! Po pewnym czasie zaczęło sie to zmieniać, zaczął traktować mnie i okazywać to, ze jestem ważna dla niego- do pewnego momentu. Po prawie roku bycia razem- zaczęły sie strasznie kłótnie, zachowywał sie jak dzieciak, który ma swoje ulubione zabawki, których nie chce oddać. Wolał spędzać czas z kolegami niż zostać ze mną na noc bo następnego dnia miałam jechać na pare dni w delegacje. Kłótnie narastały, a ja nie miałam siły ustępowałam i obrażałam sie na niego na siebie. W końcu postanowiłam walczyć i ustępować bo wiedziałam jak bardzo go kocham. Tego dnia mieliśmy jechać do teatru. Miałam byc gotowa na 18:00 jak zwykle nie byłam. Wszedł do mojego mieszkania- czułam od niego papierosy(normalnie nie palił) był zdenerwowany, a ja ucieszyłam sie ze go widzę rzuciłam sie go pocałować, odsunął mnie. Poszliśmy do salonu, usiadłam na kolanach spytałam co sie dzieje. Popatrzył na mnie, a ja spytałam czy chce mnie zostawić on powiedział ze tak. Nie wierzyłam co słyszę. Prosiłam sie o szanse dla nas płakałam itd. Zostawił mnie jakbym była obca osoba. On tłumaczył, ze sie wypaliło. Kolegom mowil, ze jest jeszcze młody chce sie wyszaleć, dodatkowo rodzice mówili mu, ze pochodzę z za biednej rodziny, żeby wiązał ze mną dalsza przyszłość. Cierpiałam strasznie, chciałam umrzeć, miałam straszne myśli... wydzwaniałam wypisywalam. Ignorował, potem sie odzywał robił mętlik w głowie i zachowywał sie jak pies ogrodnika. Ja dla zabicia czasu żeby o nim nie myslec wieczorami spotykałam sie ze znajomymi, w weekend imprezowałam poznałam fajnego faceta, który jak sie potem okazało był we mnie po uszy zakochany ale było już za późno... po pewnym czasie(4miesiace) Pan X zdecydował, ze jednak chce spróbować... zgodziłam sie. Normalnie udawał, ze mnie nie zna, a gdy przyjeżdżał do mnie kochaliśmy sie do utraty sił. Czy mi to przeszkadzało? Wtedy byłam zaślepiona zakochana i oddana. Godziłam sie na wszystko żeby przy mnie był. Pewnie domyślacie sie jaki był finał? Zaszłam w ciąże...czy są antykoncepcję? Są i stosowałam je, ale wtedy gdy zaszłam w ciąże byłam chora-brałam antybiotyki odstawiłam tabletki ale na kilka dni. Nie zdawałam sobie sprawy, ze moge tak łatwo zajść w ciąże po tylu latach stosowania antykoncepcji. Tak bardzo pragnęłam jego bliskości, ze nie pomyslałam racjonalnie jak to sie może skończyć- pewnie pomyślicie masz co chciałaś i może tak jest ze to moja wina. Zaszłam w ciąże on zaczął mnie od siebie odpychać powiedział, ze nie będziemy razem żebym usunęła dziecko żeby nie cierpiało bo my nie będziemy razem... czułam sie okropnie. Umówiłam sie na wizytę do lekarza, potwierdziło sie ze byłam już w 6-tym tyg ciazy. Przez trzy miesiące ukrywałam przed najbliższymi ten stan. W końcu mojej niemocy porozmawiałam z moja mama. Powiedziała, ze mi pomoże, ze dam sobie sama radę. Tej nocy dostałam strasznych boleści i cały czas wymiotowałam. Wszystkim czym sie dało nic mogłam zjesc, a wymioty były. O 4 nad ranem trafiłam do szpitala miałam zagrożenie poronieniem. Już wtedy wiedziałam jak bardzo kocham to małe maleństwo w brzuchu- ani razu nie myślałam żeby usunąć ciąże. Ale w tym szpitalu uświadomiłam sobie, ze nie chce byc sama, ze to nie tak ma byc. Powiedziałam mu, ze jestem w szpitalu, ze mam zagrożenie poronieniem, powiedział, ze wpadnie do mnie jak skończy sie spotkanie mecz z kolegami... przyjechał do szpitala, był obojętny nieobecny. Poprosiłam żeby powiedział swoim rodzicom o sytuacji. Nawet nie zadzwonili zapytać co z maleństwem. On zaoferował mi ze może wziąć ze mną ślub cywilny w razie rozwodu żeby móc wziąć kiedyś kościelny... mi było już wtedy wszystko jedno. Miałam wrazenie jakby sie działo wszystko poza mną. Jak sie pózniej dopiero dowiedziałam- jego rodzice nakazali mu wziąć ślub kościelny bo wywodził sie z pobożnej rodziny i co ludzie powiedzą. Gdy zaczynało do mnie docierać co to za facet i co to za przyszłość było już za późno. Byłam słaba psychicznie i emocjonalnie. Zgodziłam sie na wszystko co Pan X a raczej jego rodzice wymyślili. Było coraz gorzej. Teraz jest jeszcze gorzej. Jesteśmy po ślubie 4 lata, mój mąż w ogóle nie okazuje mi zainteresowania, kłócimy sie codziennie o byle co. Jest strasznym leniem, bałaganiarzem. Mam wrazenie, ze jest jeszcze dzieckiem-takim dorosłym dzieckiem. Słucha sie rodzicow mimo, ze ma swoją rodzine. Dodam, ze mieszkamy z jego cała rodzina- rodzicami, dziadkami i bratem. To tez było ustalone z góry za mnie ze będę tam mieszkać. Wtedy było mi wszystko jedno, ale teraz zaczynam brać życie w swoje garści. Jestem młoda podobam sie facetom widzę jak na mnie patrzą reagują, a w domu mój własny mąż traktuje mnie jak koleżankę, a nawet nie- raczej znajoma. Seks jest rzadko- bardzo. Wtedy gdy długo sie nie kochamy- gdy ma długa przerwę wtedy cos sie dzieje ale potem znowu jest taki sam, a ja już nie wierze, ze jest dla nas cos lepszego, gdy będziemy razem. Od początku tak było ale myślałam jest nasze dziecko dla niego musze starać sie utrzymać rodzine, żeby nie cierpiało, ze nie ma ojca, ale ja już dłużej nie mam siły. Dzis cos we mnie pękło- myśle o rozwodzie. Pomóżcie mi- co o tym myślicie.
Mam nadzieje, ze nie napisałam bardzo chaotycznie.
Pozdrawiam,
Emdzi