Hej Może zacznę od tego, że mam 17 lat. Nie chcę jednak zostać potraktowana jak typowa gówniara, bo to nie ma sensu, a ja naprawdę potrzebuję pomocy. No to do rzeczy...
3 lata temu zaczęłam śpiewać po weselach w zespole, w którym gra dwóch braci. Jeden z nich ma 50 lat i jest jego założycielem, a z czasem stał się moim partnerem...Teraz posypie się fala krytyki, ale spokojnie jestem świadoma różnicy wieku. Może kilka słów o nim, jest po rozwodzie, z tego małżeństwa ma 2 dorosłych synów, ale jest też po nieudanym związku, z którego ma 9 letnie dziecko. Rozwód z tą pierwszą Panią miał miejsce z powodu tej drugiej Pani. Ale to była pomyłka, więc wrócił do swojej "żony". Niedługo po tym do zespołu dołączyłam ja (sama nie miałam i nie mam łatwo w domu, zdaniem psychologa to normalne, że zaczęłam szukać starszego partnera, bo on w pewnym stopniu zastępuje mi ojca). Chcąc nie chcąc, ale z czasem zaczęło się między nami rodzić uczucie. Na mój pierwszy raz i to właśnie z nim, zdecydowałam się tak naprawdę po 1, 5 roku. Czułam się wtedy jak księżniczka, taka wyjątkowa. Zaznaczę tu, że seks według mnie jest zarezerwowany dla osób, między, którymi występuje uczucie. Sama nie wyobrażam sobie kochania się z kimś tak dla rozrywki, na jeden raz.
Ale do rzeczy, jak możecie się domyślać nikt nie jest zadowolony, że z nim jestem, każdy uważa że zmarnuje sobie życie, ale ja go kocham nad życie. Ten jego rozwód i nieudany związek, starałam się zrozumieć...Myślałam no dobra, może to nie było to, najważniejsze że zachował się przyzwoicie i dla dzieci jest wspaniałym ojcem. Problemem są wesela...naturalne jest, to że na taką imprezę każda z nas chce wyglądać zjawiskowo. Nieraz go pytałam czy kiedykolwiek "startował" do jakiejś kobiety na weselu. Odpowiadał, że nie, bo do tego musi być uczucie, poza tym nie miałby odwagi. Jednak jakiś czas po tym moja siostra (która kiedyś śpiewała w tym zespole, a ja zastąpiłam ją z powodu ciąży) zupełnie przypadkiem powiedziała mi o jakiejś sytuacji. I tu na pewno nie chodziło o oczernienie go, bo jeszcze o nas nie wiedziała. Okazało się, że 8 lat temu, mój ukochany upatrzył sobie na weselu jakąś dziewczynę. Na koniec imprezy razem z młodymi siedziała z nimi przy stoliku, oczywiście wszyscy pili. Na koniec imprezy wszyscy z zespołu czekali na niego w ulewę ponad 20 minut. Po czym wyszedł, wsiadł do auta i pochwalił się, że ją "zaliczył". Oczywiscie od razu chciałam żeby mi to wyjaśnił. Wytłumaczył to w ten sposób, że to ona się na niego patrzyła całe wesele, ale do niczego nie doszło. Tylko poprosiła go żeby pokazał jej toaletę. A jak ją zaprowadził i zobaczyła że moja siostra myje ręce, to nagle wyszła. I rozmawiali o "życiu" na korytarzu. Później sprzedał się jednak że na następny dzieć napisała mu smsa- że jest dla niej zbyt dojrzały. Twierdzi, że mu się nie podobała, a numer musiała wziąć z płyty, które rozdawali na weselach. Tylko ja nie jestem głupia. Dziewczyny wytłumaczcie mi, czy to nie jest absurdalne, ze dziewczyna prosi o pokazanie gdzie jest łazienka akurat jego? I to po całej nocy? W takim razie gdzie ona się wypróżniała przez całą noc? Zapewne to była tylko wymówka, żeby się razem urwali, ale on biedny nie wiedział o co jej chodzi...Weszła do łazienki i widząc ze jest tam moja siostra nagle wyszła. To jest normalne? Co, bała się załatwić przy kims? Czy może przeszkadzało jej to, że nie będę tam sami? Szlak mnie trafia, tym bardziej, że został z nią sam na sam na pół godziny, a wychodząc pochwalił się w aucie że ją zaliczył...Ten numer też napewno on jej dał...Przecież to wszystko składa się w całość, a on mi teraz wmawia że do niczego nie doszło? Nawet jeśli nie, to na coś liczył, a dla mnie to jest niedopuszczalne...bo to nie był gówniarz mający 18 lat, tylko facet z trójką dzieci, po 40. Czuję się okłamana, od kiedy wiem o tej sytuacji, cały czas go kontroluje, bo boję się, że coś odwali. Kiedy przypomina mi się ta sytuacja to zaczynam się nim brzydzić. Nie dopuszczam do siebie myśli że facet z którym przeżyłam tak istotny dla mnie pierwszy raz, po prostu korzystał z pierwszej lepszej okazji...Nie wiedziałam że tak się da, ale czuję że nie potrafię bez niego żyć, a jednocześnie go nienawidze. Wiem, że nie powinnam zadręczac się tym, co było kilka lat temu, kiedy ja byłam jeszcze dzieciakiem. Ale nie umiem tak, dla mnie człowiek pracuje na swoją opinię całe życie, nie wierzę w cudowne przemiany...Nasze życie wygląda teraz tak...przez pewien okres jest dobrze, ale jak przypomni mi się ta sytuacja, to mam ochotę go zabić, bo boli mnie że byl dla mnie idealny, a wszystko popsul. Chociaz do tej pory trzyma przy swoim, ze nic nie zrobil. Tylko że ja już mu nie ufam. Jak dowiedziałam się o tym po raz pierwszy, to próbowałam się truć, nabrałam się wszystkich leków, bo poczułam się jak pierwsza lepsza, jego kolejna do kolekcji. Nie radzę sobię z tą sytuacją, byliśmy u psychologa, ale to nic nie dało. Wiem, ze mnie kocha, walczy, ale jak wyobraze sobie go podczas tamtej sytuacji to sie nim brzydze...Czuje okropny zal i zaczelam zalować, nie tego że z nim jestem. Tylko tego, że był moim pierwszym. Bo gdybym ja też miała bardziej "rozrywkowe" życie zanim się z nim związałam, to teraz może to by mnie tak nie bolało. Wiem, że mu nie ufam, a w tej sytuacji to już wcale bo to jest nielogiczne. Ale go cholernie kocham. Tylko czy taki związek ma sens? Ja już zawsze bede sie bala zeby mnie nie zdradzil, caly czas tylko placze, stracilam poczucie wlasnej wartosci...Jak moge zapomniec o jego przeszlosci? Bo nie wyobrazam sobie go stracic, ale też nie chcę cierpieć przez całe życie, tak jak cierpie teraz...Błagam pomózcie...