Cześć Dziewczyny!
Chciałam się Was poradzić, bo już kompletnie nie wiem, co o tym myśleć...
Jestem z chłopakiem już ponad 4 lata. Mamy oboje po 26 lat. Układało się między nami raczej ok, mamy stabilne relacje. T. zawsze był zaangażowany, czuły. Jednak kiedy ok. 2 lata temu zaczęłam delikatnie podpytywać go o wspólne mieszkanie, najpierw stwierdził, że to ciut za szybko. Ok, pomyślałam, moze serio nie jest gotowy. Sytuacja wygląda tak, że ja pracuję i wynajmuje stancje w Krk, T rowniez pracuje w tym miescie, ale dojezdza do niego ok 30 km - dojazd zajmuje mu ok. godziny w 1 stronę. Spotykamy się 1-2 razy w tygodniu. Dodam, ze warunki w jego domu są rowniez bardzo srednie - jest to niezbyt duze mieszkanie, sa tam rodzice T plus jeszcze jego rodzenstwo. Mimo, ze oboje zarabiamy z T naprawde niezle (nieco ponad 3k miesiecznie) T nie chce wynająć ze mną nic wspolnie. Twierdzi, ze wynajem to marnowanie pieniędzy, że lepiej coś wspolnie kupic i wziac kredyt. Ja jednak nie chcę jeszcze ładować się w kredyty, ponieważ po 1 - moja zdolność kr. jest bardzo mała, plus nie mam szans by w krótkim czasie mieć kasę na wkład własny. T zaproponował jedynie, ze w takim razie on kupi mieszkanie za ok. rok, bo musi dozbierac pieniadze, a ja u niego będę lokum wynajmowac, jeśli chcę. Jednak dla mnie to też nie jest dobre rozwiązanie.. czuję, że z jego strony to są tylko jakieś wymówki i odciąganie wszystkiego w czasie.. nie znam drugiej takiej pary, która po takim czasie nie chciała nawet spróbować zyc razem co o tym sądzicie? Miałyscie może podobne doświadczenia?