Witam. To jest mój pierwszy post. Nigdzie nie znalazłam czegokolwiek podobnego by sytuację porównać.
A więc mam prawie 22 lata, chłopak 25. Jesteśmy razem od 5,5 roku(najdłużej z jej dzieci, i nie jestem traktowana jak członek rodziny a jako przelotny związek). Mieszkamy wspólnie prawie 3 lata. Przyjechał do mnie za granicę, daliśmy radę chwilowo u moich rodziców i zasmakowalismy życia na własny rachunek.
Łącznie 3 miesiące mieszka u nas jego mama, bo podoba jej się kraj, bo najmłodszy syn jest tu. I chcę tu zostać. Ja mam tu rodziców, a jemu kogoś brakowało.
Na początku był plan aby odłożyć i wynająć mieszkanie z 2 sypialniami (obecnie 1, niecałe 40m). Zdarzyły się kłótnie, wyszło że razem nie damy radę mieszkać i doszło do 6 msc od pierwszej nie urywającej tyłka wypłaty. Wszystko fajnie dopóki nie zaczelo się matkowanie i ciągła kontrola syna z jej strony. Jej zdaniem powinnam mu usługiwać krótko mówiąc. Jak dla mnie powinien byc jak najbardziej samodzielny w innym kraju i asymilować się.
Mieliśmy kłótnie, u siebie zostałam nazwana materialistką, egoistką, najgorszą szują w skrócie. Nic, nie stanął w mojej obronie. Bał się że jak się postawi to wróci do Polski. Mówiła mi że mam głośno mówić co myślę, ale moje słowa odbijały się echem i do żadnego z nich nie docierały.
Doszło do momentu kiedy wspólnie z moją mamą znalazłam jej pokój po znajomości, okazja, tanio i depozyt za miesiąc a nie 3... Z 20 tysięcy, zrobiło się 6 na start. Ale nie, nie podoba jej się, nie będzie miała za co żyć, jak weźmie więcej pracy niż 2 dni w tygodniu to kiedy odpocznie... No i kredyt w Polsce ma, a fajki fajnie się pali.
W tym momencie jestem u rodziców. Zrobiło się tak nie fajnie że postanowiłam nie wracać tam dopóki się nie wyprowadzi, czy to do Polski, czy tu coś znajdzie. Zostałam najgorszą szują, kiedy mówiłam to co myślę. Dla mnie to udana próba pozbycia się mnie oraz niezdrowa zażyłość względem syna. Pomimo próby pomocy jej "układamy jej życie na siłę" i nie wyprowadzi się stamtąd. Bo jej wygodnie, bo ja i jej syn opłacamy wszystko.
A on jak pod urokiem nic nie robi. Powiedział że to jej wybor, a jej wyborem jest wygodne mieszkanie z synkiem. "Bo jest matką, to ma prawo. Bo to już jej dom i ma prawo."
A my już nie mamy od 3msc ani prywatności, ani własnego kąta gdzie moglibyśmy się docierać czy też szczęśliwie żyć. Także nasz związek trzyma się na ostatniej nitce. On nic nie robi, jej dobrze i udaje że wszystko gra, a ja siedzę nocami i ryczę z bezradności. Moim celem nie jest dawanie mu ultimatum albo ja albo ona. Także jestem w kropce i nie wiem co mam robić.
Pozdrawiam.