Walczyć, czy odpuścić?

Co zrobić w trudnych chwilach? Jak stworzyć udany związek? Co denerwuje nas w mężczyznach? Czy kobiety są z Wenus a faceci z Marsa? Na te i inne pytania możemy porozmawiać właśnie w tym dziale.

Walczyć, czy odpuścić?

Postprzez wiewioreczka » 1 cze 2020, o 16:49

Hej! Zarejestrowałam się tutaj jakiś czas temu z myślą, by opowiedzieć Wam moją historię.

Jestem ze swoim narzeczonym 3,5 roku. I naprawdę na początku było nawet w porządku, choć zdarzały się sprzeczki i kłótnie, ale byłam szczęśliwa. Nawet sposób w jaki po raz pierwszy wyznał mi miłość był mega romantyczny. Przez dwa lata spotykaliśmy się regularnie. To był czas, kiedy on przyjeżdżał do mnie, a ja jeździłam do jego rodzinnego domu. Studiowałam wtedy i mieszkałam 60 km od niego. Jego rodzice bardzo mnie polubili i naprawdę miałam z nimi dobry kontakt. Wszystko było dobrze. Wiadomo z czasem wyszły ich wady, ale przecież kto ich nie ma? Pomyślałam sobie, że trzeba to zaakceptować. Jednego faktu nie mogłam zaakceptować, tego jak bardzo przyszły teść wtrącał się w nasze życie. Mój facet też za bardzo nic z tym nie robił. Zaczęła się budowa naszego nowego domu vis a vis z domem jego rodziców. Kwestia budowy też jest ciężka, ponieważ w to również przyszły teść chamsko ingerował. Chciałam, aby ten domy był czymś naszym, czymś wspólnym, ale nie dało się tak, ponieważ przyszły teść musiał wtrącać swoje trzy grosze. Zauważyłam, że mojemu facetowi nie zależy tak na budowie jak jego ojcu. Na początku starałam się i angażowałam w ten nowy dom, z czasem przestałam. Przestałam również o nim marzyć. Czułam, że walczę o tę budowę z jego rodzicami i czułam, że to walkę przegrywam. Co było oczywiste. Od 1,5 roku mieszkamy razem, razem z jego rodzicami. I w sumie zaczęło się psuć ponad rok temu. Budowa domu miała na to wpływ, mój narzeczony przestał się starać, ale wiecie czasem tak jest, wkrada się rutyna, monotonia, szare życie. Próbowałam z tym walczyć, wyciągałam swojego partnera w różne miejsca, aby urozmaicić nam życie, nie chciałam kolejnych weekendowych wieczorów spędzać na kanapie przed TV, podczas kiedy mój ukochany gra na kompie. Bardzo często negował moje propozycje, jeśli się zgadzał, marudził podczas naszych wyjść (podkreślę, że nie zawsze, ale bardzo często). Jego wymówki to „Nie chce mi się” „Jestem zmęczony po pracy” itp. Myślę, że jest to znajome. I o ile jestem to w stanie zrozumieć, bo mi też się czasami nie chce, bo też jestem zmęczona, to było jego wymówka bardzo bardzo częsta. Częściej mnie krytykował niż doceniał, co już było widoczne na początku naszego związku. Zwracałam mu uwagę, ale niestety bezskutecznie. Nie przytulał mnie, nie całował – musiałam o to prosić, a i tak często tego nie dostawałam. Momentami czułam się mało ważna, teraz to już w ogóle nie czuje się dla niego ważna. I wiecie on mówi, że buduje mi dom, że przecież się stara. Doceniam to naprawdę, wiem ile go to kosztuje. Ale ja potrzebuje trochę uczucia, po co mi budynek, w którym nie ma czułości i miłości. I też mu o tym wspominałam, że nie okazuje mi ciepła. Kolejne sprawy to wyjazdy do mojej rodziny. Moja rodzina jest daleko, ponad 200 km i nie chcę na to narzekać, bo to był mój wybór, by się wyprowadzić, by układać sobie życie trochę dalej od rodziców. Tylko wiecie, ja chciałam ich odwiedzać, chciałam do nich jeździć, ale mój facet miał z tym problem. Koniec końców wyszło tak, że czasem tylko dwa razy w roku byłam w domu, na święta. I tu właśnie był mój błąd, bo powinnam tupnąć nogą i powiedzieć, że ja chcę być w rodzinnym domu częściej. I na początku były o to kłótnie, w których to właśnie ja przegrywałam, ustępowałam. Mój facet również próbował odseparować mnie od przyjaciół, twierdząc, że traktują mnie gorzej, że odzywają się wtedy, kiedy czegoś chcą. I wiecie na początku ustępowałam prawie we wszystkim (mój błąd), gdy mnie krzywdził – niekiedy milczałam, bo uważałam, że to jest oczywiste, że nie powinien mówić mi takich rzeczy, takich rzeczy się nie mówi, to jest mega oczywiste, każdy to wie. Chociaż nie było tak zawsze, często odzywałam się, kiedy sprawiał mi ból słowami, ale często też cierpiałam w ciszy. I wiem, że przedstawiłam to wszystko w mega negatywnym świetle, ale bywały też chwile radości, zazwyczaj wtedy, gdy odpychałam od siebie te wszystkie złe sytuacje i doświadczenia. No ale sądziłam, że tak musi być, że nie zawsze jest przecież gładko i kolorowo. Choć teraz z perspektywy czasu i jak patrzę na przeszłość jestem zła na siebie, że pozwoliłam na takie traktowanie, że pozwoliłam sobą manipulować, wejść na głowę i dać zamknąć się w złotej klatce.


Totalnie zaczęło się to sypać 7 miesięcy temu. Koleżanka zaprosiła mnie na swoje urodziny, musiałam pojechać jakieś 100 km od obecnego miejsca zamieszkania. Koleżanka ta chciała, żebym wyrwała się z tego miejsca choć na chwilę, dlatego zaprosiła mnie samą. Przeszłam męczarnie, walka o ten wyjazd była dla mnie okropnie ciężka. Mój narzeczony nie chciał bym tam jechała, po prostu czułam, że muszę pytać go o zdanie, czy mogę tam jechać. Powiedział też wiele krzywdzących słów, np. : „Dziewczyna pijana, dupa sprzedana”, jeśli zostanę na noc u tej koleżanki, to będzie zwykłe kur **two. Dzień przed moim wyjazdem spał na podłodze. Ale wiecie co, nie poddałam się. I mimo wszystko pojechałam na te urodziny. Po drodze napisał mi SMS-a, że dzwonił do niego jego ojciec z pytaniem ile osób będzie na tych urodzinach, mój facet odpowiedział, że 4, a jego ojciec chamsko odpowiedział, że do pary. Wiecie, ja czułam, że cały ten dom myśli, że ja jadę tam, by zdradzić. Nie wiem dlaczego, gdyż nigdy nie zawiodłam ich zaufania, nawet przez myśl mi nie przeszło, by go zdradzić, nigdy. Było mi bardzo przykro, o czym też powiedziałam mojemu facetowi. To był taki moment, w którym ja postanowiłam, że już nie będę się tak starała. Taki moment, kiedy coś we mnie pękło.

I tu zaczyna się kolejna historia, która szczerze mówiąc zaczęła się już na początku związku. To było kiedy byłam na studiach. Pewnego wieczoru mój chłopak przyjechał do mnie zapłakany. Wystraszyłam się, że coś bardzo strasznego się stało. Okazało się, że mój facet dowiedział się, że jego ojciec czytał mój pamiętnik, chyba podczas mojego pobytu w jakiś weekend. Mój pamiętnik, to taka świętość i nikomu go nie daje czytać. A wiecie jego ojciec to dorosły facet. Owszem była zła, rozczarowana, ale wiedziałam, że to nie jest wina mojego faceta. Co on mógł na to poradzić. Choć powiedział mi, że jego ojciec nie może się dowiedzieć o niczym, bo może sobie coś zrobić, i tak przecież jest chory na serce. Jejku, przełknęłam to. Wybaczyłam.

Jego ojciec nie pracuje i całe dnie jest w domu. Już po studiach, kiedy to były te początki wspólnego mieszkania, ja zaczęłam szukać pracy, którą znalazłam w październiku. I wtedy po jakimś czasie zauważyłam, że pod moją nieobecność ktoś wchodzi do pokoju. Taki mały szczegół, bo klamka, starego typu, Gdy ja bądź mój narzeczony zamykamy drzwi ona skierowana jest w dół jakby opadła, natomiast kiedy drzwi zamyka jego ojciec ta klamka jest prosto , jest sztywna. Na samym początku pomyślałam, że to nic takiego, może patrzy przez okno czy coś. Ale ta sytuacja bardzo często się powtarzała. Więc sprawdziłam, czy nie zagląda do szuflad. Akurat padło na moją szufladę w komodzie z bielizną. Byłam zła, ale sprawdziłam to wielokrotnie i byłam przekonana, że otwiera tę szufladę. Opowiedziałam wszystko swojemu narzeczonemu. Również nie krył złości, choć padło zdanie, że może mi się wydaje itp. Zapytał ojca wprost czy ten nie grzebie nam w szafkach. No wiecie kto się przyzna? Muszę jeszcze nadmienić, że w tej szufladzie swojego czasu chowałam pamiętnik. Doszliśmy do wniosku, że go szuka, więc zmieniła kryjówkę, jakkolwiek to brzmi. Minęło trochę czasu, ja później straciłam pracę, więc byłam w domu. Potem znalazłam nową pracę i właśnie było to gdzieś w okresie tych urodzin czyli listopad/październik ubiegłego roku. Znów zauważyłam, że jego ojciec wchodzi do naszego pokoju. Wiecie byłam bardzo sfrustrowana, bardzo zła. Sytuacja się powtarzała i powtarzała. Na początku stycznia nie wytrzymałam i postanowiłam dogłębnie sprawdzić, co tak naprawdę mój przyszły teść robi w naszym pokoju. Na dole szafy trzymam plastikowe pudełko na swoje brudne ubrania, ponieważ sama robię sobie pranie (głównie chodziło mi o bieliznę, nie chciałam wkładać jej do wspólnego kosza, by ktoś mi ją prał). Bardzo to było bolesne, kiedy odkryłam, że przyszły teść wącha moją zużytą bieliznę i zabiera ją do łazienki, a potem odnosi z powrotem na miejsce. Tłumiłam to w sobie przez tydzień. Czułam się upokorzona i nieobecna, nie umiem tego określić. Ciągle sobie powtarzałam jak ja będę dalej żyć. W końcu postanowiłam powiedzieć to narzeczonemu. Obiecał nowe drzwi z zamkiem, naprawdę był wstrząśnięty. Sznureczkiem (przez matkę) ojciec dowiedział się, że został nagrany. Było mi wstyd, choć to nie mi powinno być wstyd. Czułam się źle z tym, że go nagrałam. Było mi przykro, bo miałam z nim naprawdę dobry kontakt, a teraz nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Następnego dnia błagał mnie, by było jak dawniej, dosłownie na kolanach. Powiedziałam, że potrzebuje czasu. I wiecie, przez ten okres czasu zastanawiałam się, czy jest sens dalej tutaj być, walczyć dalej, iść w to, brnąć. Brnęłam. Kolejne tygodnie były ciężkie, bo wymagano ode mnie, że będę zachowywać się jak dawniej, pić kawkę i piep**yć głupoty. Czułam się jak taki dziwak na ich tle. Nie ufałam już temu człowiekowi. Zauważyłam, że nadal wchodzi do pokoju, ale jest ostrożniejszy. Na początku jak zwykle ta klamka, potem szuflada. Z obawy przed zdemaskowaniem nie ustawiałam już kamery (zresztą i tak bym tego nie zrobiła), ponieważ (ustawiałam kamerę starym telefonem) sprytny teść zabrał mi baterię. Także zostawiałam dyktafon swojego telefonu. Słychać otwierającą się szafę, wiem, że bierze bieliznę (robiłam zdjęcia przed i po), idzie do łazienki, odnosi majtki, wraca do łazienki i spłukuje wannę. To jest jego rytuał. Oprócz tego przypadkowo (nie miałam takich intencji) nagrała się rozmowa teściów, którzy w perfidny sposób mnie obgadują. Wiecie obgadywanie jak obgadywanie, ale wyzywają mnie od suczek, brudasów (ponieważ nie sprzątam), gdyby nie dziura między nogami to byłby ze mnie chłop, że się nie staram, że nie jem razem ze swoim narzeczonym wspólnych posiłków. Wiecie i jeszcze żeby to była prawda. Ale ja sprzątam, piorę, codziennie czekam z obiadem na przyszłego męża, i powiem wam starałam się – ale już przestałam. Jestem bardziej oschła, bardziej zamyślona, rozmarzona o innym lepszym życiu.

Co więcej przyszły teść bardzo mnie kontroluje, z kim rozmawiam, o której chodzę spać, co sobie zamówiłam, co jadłam, itp.

I jak po tym pierwszym incydencie w styczniu jeszcze chyba chciałam to ratować, tak teraz nie jestem tego pewna. I najgorsze jest to, że przez te cztery miesiące nikt nie zapytał mnie jak się czuje po tym wszystkim, nikt nie zapytał czy potrzebuje rozmowy. Nie czułam wsparcie nawet od narzeczonego, zwłaszcza od niego. I może powinnam o tym powiedzieć, ale wiecie, zawsze muszę prosić, o przytulenie, o buziaka. To było takie oczywiste, że tego wsparcia potrzebuję.

Co zrobiłybyście na moim miejscu?
Avatar użytkownika
wiewioreczka
Jestem tu nowa :)
 
Posty: 4
Dołączył(a): 10 mar 2020, o 16:33

Re: Walczyć, czy odpuścić?

Postprzez BlackWolf » 3 cze 2020, o 20:15

Co bym zrobiła na Twoim miejscu?
Spakowałabym swoje rzeczy i wyniosłabym się od tej rodzinki żywcem z horroru.
Nie wyobrażam sobie życia z teściami, którzy mieliby mnie za nic a tym bardziej nie wyobrażam sobie żeby mój teść robił sobie dobrze z moją bielizną...
Jestem w lekkim szoku, gdy to czytam, ale niestety takie rzeczy zdarzają się na świecie.
Po drugie wróciłabym do rodzinnego domu a partnerowi postawiła ultimatum. Albo w końcu zacznie starać się, ufać mi i nie ograniczać, doceniać i szanować a te zmiany będą widoczne i prawdziwe, mało tego- zamieszka u mnie lub zamieszkamy z dala od jego matki i ojca, albo rozchodzimy się i zrywam zaręczyny.

Nie szukam bajek w życiu moim.
Bajki są okrutne...

Obrazek
Avatar użytkownika
BlackWolf
Moderatorka
 
Posty: 2891
Dołączył(a): 13 mar 2015, o 20:52
Pani Reklama


Zidentyfikowani użytkownicy: Bing [Bot]