dobry wieczór wszystkim forumowiczkom
Mam problem i nie wiem czy to ja przesadzam czy moja matka. Od razu przejdę do rzeczy, żeby komuś się chciało to czytać w ogole. A więc mam 21 lat, pracuję, studiuję, mieszkam w domu, ale chodzi o moje relację z matką. Od zawsze kierowała moim życiem, ale jak byłam dzieckiem to mi nie przeszkadzało, sądzilam że tak musi być, że wie co dla mnie najlepsze. Wybrała mi więc kierunek studiów, ubrania jakie mam kupić. Zaczęłam się buntować w momencie w ktorym mój ex próbował popełnić samobójstwo i mimo że ona go znała i lubiła bo byliśmy razem dwa lata i tego że widziała jak bardzo cierpię kiedy nie miałam nawet wieści czy żyje i co tam sie stało po kilku dniach gdy wydobrzał kazała mi do niego wypier...lać (niestety słowa autentyczne), bo wstyd jej przynoszę, bo bedzie mi całe życie odstawiał. Moj tata nie żyje 6 lat więc miała wymówkę że ojca już nie mam więc zaraz matki też nie będę miała jak będę ją tak denerwować. Nie umiałam się jej przeciwstawić, po paru miesięcy takich przepychanek zerwałam z nim. Bo wiecie co jest najgorsze? W tym że ona mówi co chce, wyzywa mnie a ja nic nie mówię tylko uciekam i płaczę, jak dziecko. Teraz zaczęłam układać życie na nowo po roku bycia samej. Poznałam w swojej pracy chłopaka, początkowo się przyjaźniliśmy, ale potem to się przerodziło w coś więcej. Tyle że on jest ode mnie dużo niższy bo ja mam 175 a on z dobre 10 cm mniej. Nigdy nie zamieniłabym go na nikogo innego. Dba o mnie, przyjeżdża kiedy tylko może, dał mi pieniądzę na kurs żebym mogła się rozwijać. Niestety moja matka za ten wzrost go nie polubiła, a nawet znienawidziła. Mówi że nie chce go widzieć, że z krasnalem się nigdzie nie pokaże na imprezach typu wesela, że jest niedorozwinięty, wygląda jak karzeł i strach myśleć jakie by dzieci były z tego. Nie chce nawet żeby jej dzień dobry mówił, wychodzi jak on przyjeżdża. Jemu jest przykro, mi za nią wstyd. I chcielibyśmy zamieszkać razem. I tu kolejne schody bo ja mam rentę po ojcu ok. 1800 zł ale jest na nas dwie. Niestety z tych pieniędzy widzę tylko 300zł, rzuci mi je raz na miesiąc i oczekuje że będę za nie dziękować. Chciałam zrobić kurs ale stwierdziła że mi nie są potrzebne żadne kursy tylko żebym roboty szukała bo u siebie to zamierzam tkwić chyba do emerytury. Nic nie poradzę, że pracuję po 11h dziennie i w sumie u siebie w pracy nie mogę żadnego doświadczenia zdobyć. Jednak w poniedziałek mam rozmowę o pracę i wiecie co? W sumie nawet sie nie ucieszyła jak powiedziałam że ją mam. Wtrąca się we wszystko, sprawdza ile mam pieniędzy i w domu i pyta ile mam na koncie. Dzwoni codziennie jak jestem w pracy. A przy wigilii jak wszystkich potraw próbowałam to rzuciła tekstem że "Tak dużo jesz, może Cię K. za głęboko posunął". Nie mam siły, wyżaliłam się babci co tu się dzieje, sama dała mi kase na kurs, resztę mój K. i powiedziała że nie mam 5 lat żeby za mnie matka o wszystkim decydowała. Coraz częściej boli mnie serce, nie mogę spać. I ulubiony tekst mojej matki "To wszystko dla Twojego dobra". Dodam jeszcze że w porównaniu z moim K. ten który się wieszał jest w sumie cudowny i mogłabym w sumie do niego wrócic. Zdanie zmienia jak chorągiewka. Moja siostra sie rozstała z facetem 2 miesiące przed ślubem a potem wrócili do siebie to ją od szmat wyzywała i się prawie biły, że przecież jej wstyd wśród ludzi przynosi. Do dziś moja siostra jest sama i na dodatek popija ostro w samotności, prawie codziennie. Co robić Kochani? Kto tu przesadza? Pomóżcie