Hej!
Piszę tutaj, ponieważ od kilku tygodni borykam się z pewnym problemem, który nie daje mi żyć. Aby wyjaśnić Wam o co chodzi muszę nakreślić całą sytuację.
Rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam 2 lata (to ja zdecydowałam o rozstaniu). Powodem rozstania była dzieląca nas odległość (ja mieszkam we Wrocławiu, a on w Warszawie). Niestety z jego strony nie było chęci zmiany tej sytuacji, a ja nie naciskałam bo nie chciałam na nim niczego wymuszać, to miała być jego decyzja. Czułam, że odpowiada mu taki związek (mi niestety nie). Cały czas miałam nadzieję, że to się zmieni, ale pewnego dnia straciłam tę nadzieję, moja frustracja dotycząca sytuacji sięgnęła zenitu. Powiedziałam mu co czuje, zgodził się ze mną, że taki "układ mu pasuje" (związek na odległość), następną kwestią było to, że nie byłam pewna jego uczuć. Powiedziałam mu wprost, że nigdy nie usłyszałam od niego, że mnie kocha (wiem, że czasami nie trzeba tego mówić, to po prostu się czuje - tu tak nie było). Rozstaliśmy się w zgodzie, on nie potrafił zmienić nic dla mnie i na odchodne usłyszałam, że "W PEWNYM SENSIE MNIE KOCHA" co tylko mnie utwierdziło, że podjęłam dobrą decyzję. Po rozstaniu rozmawialiśmy "normalnie" (ja oczywiście przeżywałam to rozstanie, bo kochałam go, ale starałam się tego już po rozstaniu nie okazywać). Mieliśmy się spotkać w sylwestra jako koledzy (ustaliliśmy to jeszcze zaraz po rozstaniu), wahałam się czy to dobry pomysł, ale w końcu się zgodziłam. Sprawa niestety się skomplikowała. Po miesiącu "gorzkich żali" stwierdziłam, że muszę otrząsnąć się i ruszyć do przodu. Tym sposobem poznałam Pawła. Spotykaliśmy się dość krótko, ale czułam, że może z tego wyjść coś fajnego. Chcąc być uczciwa wobec nowo poznanego chłopaka skontaktowałam się z byłym żeby mu wyjaśnić, że w obecnej sytuacji nie możemy się spotkać. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałam kilka przykrych słów tzn., że wszystkie kobiety kłamią i, że "niby" tak bardzo kochałam, a już znalazłam sobie kogoś innego. Powiedziałam mu jak bardzo za nim tęskniłam i, że nie widziałam u niego chęci żeby coś zmienić, dlatego postanowiłam "ruszyć na przód". Powiedział, że tak samo za mną tęskni, że jest mu ogromnie smutno beze mnie i, że mimo wszystko przyjedzie do mnie w sylwestra. Prosiłam, błagałam, i nic, bo w końcu po co mam wracać do czegoś co nie ma przyszłości. W dzień sylwestra pojawił się przed moimi drzwiami twierdząc, że chce mi coś powiedzieć. Nie spał całą noc myśląc tylko on "nas". Powiedział to co od zawsze chciałam usłyszeć... "Wiesz, że nie jestem dobry w wyrażaniu swoich uczuć, ale chce żebyś wiedziała, że CIE KOCHAM, postaram się tak poukładać moje sprawy abyśmy mogli razem zamieszkać". Byłam w totalnym szoku, na samym początku ucieszyłam się, bo w końcu tego tak naprawdę chciałam... ale... no właśnie pojawiło się "ALE". Serce mi pękało mówiąc Pawłowi, że "wracam do byłego" bo świetny z niego facet. Po paru dniach ogarnęły mnie wątpliwości. Obecny chłopak zaczął mówić ile to będzie problemów z przeniesieniem się i poczułam, że chce mi pokazać jakie to poświęcenie, dodatkowo jeszcze pomrukiwał, że nie wiadomo czy będzie tak kolorowo, bo pewnie będziemy się kłócić mieszkając razem (ja wiem, że to nieuniknione, ale zakładać tak z góry?!, chyba coś nie tak..). Druga sprawa jest taka, że wciąż myślę o Pawle, to silniejsze ode mnie. Milion razy chciałam się do niego odezwać, ale mam poczucie, że to nieuczciwe wobec obecnego chłopaka. Zżera mnie to od środka, jeszcze trochę to chyba oszaleje. Co robić, jak postąpić? Rzucić wszystko to co było, co znam dla nieznanego, czy dać sobie czas, może w końcu da mi się zapomnieć o Pawle?