Do napisania tego posta zmusza mnie poniekąd sytuacja. Nie znacie mnie, ani ja Was i chyba łatwiej otrzymac poradę jak ktoś stoi z boku i jest obiektywny. Mam skończone 40 lat, od 98 roku jestem zamężna. Mamy dwie córki 17 i 11 lat. I potrzebuje Waszej porady/opinii. Pochodzę z rodziny patologicznej ale na szczęście nie powielam błędów rodziców i w moim obecnym domu jest ok. Jednak wydaje mi się że wychowanie w takiej rodzinie gdzie jest alkohol, gdzie matka nie za bardzo przejmuje się co z dziecmi, w jakiś sposób wypaczyło moje obecne spojrzenie na rodzinę. Jak wspomniałam jestem mężatką z dosyć długim stażem. Męża poznałam w 94 roku i byłam pewna że to ten jedyny, wymarzony itd..Wiecie jak to jest ^^ Z domu gdzie % są na porządku dziennym trafia się nagle na normalny dom...Po ślubie zamieszkaliśmy u jego matki. To chyba był pierwszy błąd jaki popełniłam zgadzając się na to. No ale szybko okazało się że jestem w ciąży więc pomoc babci na miejscu byłabym wybawieniem. Niestety. Nie była. Dziecko się urodziło ja dwa lata później wróciłam do pracy. Teściowa to typ człowieka który wie wszystko najlepiej. Na nic nie pomagały prośby żeby się nie wtrącała. W końcu postanowiliśmy wynająć coś i żyć po swojemu. Z czasem na świecie pojawiła się druga córka i od tego momentu mam wrażenie że straciłam męża. Podczas ciąży dziecko bardzo mocno obciążyło mi kręgosłup przez co teraz obecnie czekam na operację stabilizacji kręgosłupa. Jakakolwiek praca na dzień dzisiejszy odpada. Nie mam czucia w nodze, czasami mam problem natury fizycznej...Przez to że nie mam pracy i nie dajemy rady finansowo popadliśmy w długi. Powolutku..bardzo powolutku wychodzimy na prostą. W zeszłym roku padła propozycja od teściowej że ona sprzeda swoje mieszkanie, dobierzemy kredyt i kupimy wspólny dom. Ok...pomysł może i trafiony bo czasy gdzie potrzebowaliśmy się wyszaleć ze sobą minęły. Jednak teściowa od razu zaznaczyła że zabezpieczy siebie i mojego męża. Co do niej rozumiem. Jest coraz starsza, będzie potrzebowała pomocy i dla mnie ok jeśli chce zabezpieczenia że ma mieszkać dożywotnio.Jednak zabolały mnie słowa o mężu...bo przecież nie wiadomo czy nie zabiorę domu. Serio ? Nie jestem typem człowieka który wyciąga łapy po cudze, i gdyby taka sytuacja zaszła że rozejdę się z mężem nie będę roszczeniowa. W każdym razie od momentu tej propozycji mąż mnie o wszystko obwinia. Ze dziecko drugie sama sobie zrobiłam, że to przeze mnie są długi, że przeze mnie on nie może dostać kredytu na te dom. Jeden dochód a cztery osoby na utrzymaniu
Żaden bank nie chce z nim rozmawiać. Tych pretensji jest coraz więcej a ja zaczynam mieć tego powoli dosyć. On doskonale wie o tym że ja teraz przed operacją nie będę wstanie w ogóle pracować.Operacja daje mi możliwość normalnego życia i funkcjonowania w tym i praca. Ale na to potrzeba czasu, a mam wrażenie że on po prostu się znudził małżeństwem.Do tego dochodzą problemy z młodszą córką która dorastając daje nam popalić. Ale wierzę że wyrośnie z tego i będzie dobrze. Od kilku lat prawie ze sobą nie sypiamy. To też nie jest normalne. Nie podejrzewam go żeby kogoś na boku miał ale...dziwne. Od pół roku śpimy w ogóle osobno. Ze dwa miesiące temu w trakcie kolejnej kłótni on mi wykrzyczał że nie wie czy mnie kocha. Ja po tym wszystkim sama nie wiem co mam myśleć. Potem oczywiście była kolejna rozmowa gdzie niby wszystko ok ale...ja tego nie czuję
Wiecie w ta niedziele córki wyszły gdzieś na dwór. Siedzielismy oboje i cisza. Próbowałam rozmawiać ale widziałam że on nie ma ochoty. To samo przez telefon rozmowa. Wiecie o co mi chodzi? Taka denerwująca przerwa w rozmowie gdzie człowiek nie wie jak się zachować. Czasem takie sytuację zdarzają się gdy się rozmawia z osobą niezbyt lubianą ale tu ? Nie ma między nami bliskości, nie ma czułości nie ma rozmów. I mimo że zdałam sobie sprawę że chyba nic już z tego nie będzie...to boli
Mając 40 lat na karku mam wszystko zaczynać od nowa?