Marta_P napisał(a):Tak bardzo chcę odejść, ale nie wiem czy potrafię...
7 października 2006 zamieszkaliśmy razem.. wcześniej przez dwa lata starał się o mnie ewidentnie.. Ja z Wrocławia on ze Świdnicy, przyjeżdżał, kupował kwiaty.. chciało się być razem.. Rozmowy przez telefon, w dzień i w nocy i weekendowe spotkania nam nie wystarczały.. Podjęliśmy decyzje o wspólnym mieszkaniu... Z racji tego że ja wiecznie kłóciłam się z mamą, przeprowadziłam się do niego " Tylko miesiąc dwa.. potem znajdziemy coś tylko dla siebie..." Kusząca propozycja.. i w ten sposób 7 października 2006 znalazłam się w Świdnicy.. w moim mieście zostawiłam pracę, rodzinę, przyjaciół.. wszystko..
Pracę znalazłam szybko... nie należę do osób które mogą siedzieć w domu i czekać aż pieniądze same się zarobią.. Tak minęły 4 miesiące.. Praca, dom, wyjścia z jego znajomymi... Poznałam w międzyczasie dziewczynę, z którą się z czasem zaprzyjaźniłam.. mieszkała piętro wyżej.. Kiedy zauważył, że do niej czasem wchodzę na kawę, to zwyczajnie zrobił wojnę..
"-Po co tam chodzisz? Nie możesz posiedzieć w domu?
- To gdzie mam chodzić? Z nikim mam już nie rozmawiać?
- Masz moją mamę i siostrę.. to powinno Ci wystarczyć..."
Tak więc wizyty u Przyjaciółki ograniczałam do telefonu, i odwiedzin kiedy jego nie było w domu..
Skończyły się kwiaty, wyjścia z domu gdziekolwiek... i samotne i wspólne.. Zaczęliśmy przesiadywać w domu, nawet po moich długich namolnych prośbach nie poszliśmy na spacer... Kiedy chciałam jechać do rodziców i siostry do Wrocławia słyszałam "Musisz jutro? Nie możesz za tydzień? A za tydzień... znów ten sam tekst... A ja? Nie umiałam odmówić.. Czułam jak na moje własne życzenie zamykał mnie w klatce...
Mieszkaliśmy już ponad rok.. RAZEM.. w 10 osób na 52 metrach kwadratowych( jego matka, ojciec, siostra z facetem i 5 jej dzieci + nas dwoje).. Nasze królestwo ma 6 metrów. Mieści się jednoosobowa sofa rozkładana i namiastka mebli... Mama mi mówiła "Córcia, uciekaj! To nie jest życie!" Ale ja go kochałam.. jak głupia..
Pewnego pięknego dnia.. Wchodzę na Skype.. a tam z mojego konta telefon i rozmowa na czasie z jakąś panienką oferującą pokazanie części intymnych za "Tylko 25zł"... Myślałam że oszaleję... Nie mieściło mi się to w głowie.. byłam wściekła...Powiedziałam jego matce, jaki ten jej synuś święty.. To mi powiedziała "Trzeba było mu dać to by nie płacił"... Czułam się jakby ktoś dał mi w twarz..Zanim wstał rano, spakowałam wszystkie swoje rzeczy... Ale.. było tego tak dużo, że nie miałam jak się z tym zabrać... Koleżanka w szkole, Rodzice mieli zepsute auto.. a z mojej wypłaty nie zostało prawie nic ;(
Prosił na kolanach żebym została, płakał.. a ja.. zmiękłam..
Ale zaufanie zniknęło.. Zaczęłam sprawdzać jego pocztę, gg, telefon... byłam pewna że coś się znajdzie.. nie myliłam się.. Znalazłam maile do jakiejś rosjanki, pisał jej że jest singlem... że ona jest cudowna.. bla bla bla... Szlag mnie trafił.. Awantura nr 2 i znów to samo, płacz, błaganie...
Po jakimś pół roku od tego wydarzenia, po ponad 3 latach wspólnego mieszkania "na kupie" oświadczył mi się... Zero kwiatka.. srebrne obrączki (pierścionek za drogi) a ja głupia się zgodziłam ;(
To było w styczniu.. od tamtej pory.. Dalej mieszkając z nim, 29 letnim facetem, w mieszkaniu jego rodziców.. matki alkoholiczki, która 7 dni w miesiącu robi karczemne awantury, wyzywa nie tylko mnie... Jego taty... Jego siostry z facetem i 5 dzieci... i jego...
zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem..
Mam 24 lata, pełno planów i marzeń w głowie, kochającą rodzinę, I wyrzuty sumienia.. Ze zmarnowałam prawie 3,5 roku.. z facetem, który mnie nie szanował, Zamykał w domu jak w więzieniu, nie zrobił nic mimo moich usilnych próśb... Zabraniał ścinać włosów, zrobić sobie paznokcie... Moja wypłata nie była do mojej dyspozycji.. Za nią płaciłam wszystkie Nasze rachunki, a z jego On wydzielał na życie.. Resztę wydawał na dvd, na ulepszenie komputera, na tv... na coś co mnie się nie wydaje niezbędne...
Zero czułości, jak nie poprosiłam to nie przytulił, nie poprosiłam to nie pocałował, nie zapytałam, nie powiedział że kocha... O mieszkaniu już nie wspomnę.. "Stać Cię? bo mnie nie.."mówi..
15 marca, powiedziałam mu że odchodzę... Że inaczej widzimy nasze wspólne życie.. JA chcę wyjechać do znajomych do pracy do Anglii, skończyć studia, przede wszystkim nadrobić zaległości w kontaktach z rodziną... z przyjaciółmi.. A on? "No weźmiemy ślub.. potem się znajdzie mieszkanie, będziemy pracować... potem może jakieś dziecko?" tak mówi prawie 30-letni facet?
Odechciało mi się wspólnego życia, seksu... Odechciało mi się Nas, bo niby jesteśmy razem, ale mnie psychicznie już z nim nie ma...
I wciąż istnieje dla mnie jeden problem... Mam gdzie wrócić.. Tylko jak mam odejść? Nie potrafię?
Zidentyfikowani użytkownicy: Bing [Bot], Google [Bot]