Mam problem...
Z chłopakiem jestem 3 lata, mam 19 lat.W tym roku mieliśmy wyjechać na wakacje, chcieliśmy oboje, ale wyszło tak, że nie pojechaliśmy nigdzie. Potem była awantura o wyjazd z koleżankami, które nie miały wtedy nikogo, taki babski wyjazd... Ale mniejsza o to...
Teraz wpadł na pomysł, bym spędziła u niego weekend. I to muszą być koniecznie dwie noce, gdy mówiłam o jednej, była kłótnia... Bo on chce cały weekend za to, że nigdzie nie udało się wyjechać, imitacja wyjazdu...
Problem jest taki, że ja póki co zostałam u niego na noc jeden raz. On mieszka ok 50 km ode mnie. Nie wiem, moim zdaniem ten pomysł jest trochę dziwny, ok mogę zostać jedną noc, ale dwie... To jednak przesada, zwłaszcza, że nie zostawałam u niego na noc wcześniej, tylko ten jeden raz... Chciałabym stopniowo jakoś... Nie wiem, może jestem dziwna, ale takie jest moje zdanie. On uważa, że moje opory są absurdalne i po takim czasie trwania związku nie powinnam ich mieć...
I teraz okazuje się, że swojego zdania mieć nie wolno, bo związek wisi na włosku... Właśnie przez tę sprawę... On uważa, że specjalnie go zwodziłam i dawałam nadzieję, wiedząc, że i tak nigdzie nie wyjedziemy (a to nieprawda i mówiłam mu to tysiące razy, cieszyłam się na ten wyjazd...) uważa, że mam opory by z nim zostać na noc, co też jest absurdem. Wypomina wszystkie spotkania ze znajomymi, wyjazd, na którym byłam... A co najgorsze, nie umiem go przekonać, że nie ma racji. Nie wiem sama jak to jest, po prostu tak chyba zostałam wychowana, i mam takie wewnętrzne coś, że wszystko po kolei, w swoim czasie... Ale gdy próbowałam mu to mówić, on nie rozumie... Wypomina, że przecież jesteśmy razem 3 lata i powinnam zostać z nim na noc te 2 noce u niego.
Wszystko jest teraz moją winą... Nagle z ukochanej dziewczyny, którą dopiero co zapewniał, że nigdy jej nie zostawi, stałam się jakąs kłamliwą zdzirą, która go zwodziła... A tak wcale nie jest!
Powiedział, że jeśli chcę, to żebym wpadła w piątek, ale jak wpadnę w sobotę to... Jednym słowem związek się zakończy o.O. On uważa, że nie mam żadnego wytłumaczenia, że nie rozumie i skoro nie umiem mu tego wytłumaczyć, to on myśli jak myśli... Tak to z grubsza wygląda.
I co ja mam zrobić? Coś ze mną jest nie tak? jak mu to wytłumaczyć, żeby zrozumiał? Nie znajduję słów, które by do niego przemówiły... Pogrążam się cały czas, cokolwiek nie powiem... Nie wiem, co o tym myśleć, pomóżcie