Postaram się opisać swoją historię jak najkrócej, bardzo liczę na Wasze komentarze i rady. Liczę też na trochę zrozumienia, o ile to możliwe.
Otóż, mam 20 lat. Jestem na pierwszym roku studiów. Wymarzonych w ukochanym mieście. Wcześniej mieszkałam w małej wiosce, gdzie nic się nie działo, więc rzadko kiedy chodziłam na imprezy, na dyskotece byłam raptem raz. Trochę się dusiłam, bo jestem osobą bardzo energiczną, no ale wiecie mała miejscowość, małe możliwości. W pierwszej klasie liceum poznałam chłopaka. Zakochałam się w nim na zabój. Mimo początkowych trudności- po 5 miesiącach staliśmy się parą. Byłam przeszczęśliwa, bo on się we mnie zakochał. To nie były tylko słowa, to była cała masa czynów. Trochę się jednak różniliśmy, jak się potem okazało. Jemu się nie podobały moje pomysły odnośnie wyglądu, co mnie frustrowało, dlatego że nie chciałam się ogolić na łyso, czy zrobić ogromnych tunelów w uszach. Zrobiłam sobie dwa dyskretne tatuaże, podcięłam włosy, wyfarbowałam. Lubiłam zmiany, bardzo! Zwłaszcza, że szukałam czegoś, co by do mnie pasowało, w czym dobrze bym się czuła. On oczywiście był zawsze na NIE. Ale jakoś to wszystko przegryzł i dalej byliśmy razem. On jest rok starszy, wyjechał na studia, 100 km ode mnie. I ten rok był świetny, spotykaliśmy się rzadziej- a jak już się spotkaliśmy, to celebrowaliśmy te spotkania, nie było kłótni, była tęsknota. Miło wspominam tamten okres. Potem ja przyjechałam na studia, do tego miasta co on. I w końcu mogłam się wyszaleć. Początkowo na imprezy chodziliśmy razem, potem jakoś coraz rzadziej. Oddalaliśmy się od siebie, mieliśmy coraz mniej wspólnych tematów. Było dużo milczenia i to nie była ta cisza, która cieszy, ale ta, która krępuję. Czułam się jak z kimś zupełnie obcym.
I pojawił się ktoś, przy kim naprawdę czułam się sobą. Chłopak z mojej grupy. Świetnie się nam razem imprezowało, gadało, w dodatku jest niebywale inteligentny, studiuje dwa kierunki. No i przede wszystkim mój typ, jeżeli chodzi o wygląd. Po jednej imprezie się pocałowaliśmy. Nie chciałam tego tłumaczyć alkoholem, zapomnieniem się, bo zawsze te wymówki mnie bawiły. Czułam, że MUSZĘ zerwać z moim chłopakiem, bo nie jestem w stanie odsunąć się od tego drugiego. Zerwałam. On to bardzo przeżywał, ale też nic nie robił w tym celu, żebym zmieniła decyzje. Oczywiście nie zależało mi na tym, nie chciałam, żeby za mną latał- ba, było mi to na rękę, że po prostu to przyjął.
Zaczęłam się regularnie spotykać z tym drugim, trwało to jakieś 3 miesiące. Potem jakoś minęła mi fascynacja nim, okazał się być osobą bardzo drobiazgową, a ja jestem chaotyczna. I tak by nam nie wyszło, więc się od niego odsunęłam. Widujemy się na uczelni i już nawet mnie do niego nie ciągnie... Ostatnio miałam obawy, czy na pewno się dobrze zabezpieczaliśmy, okres spóźniał mi się 10 dni. Już sobie wyobrażałam wiadomo- bobasa. I jakoś nie mogłam przetrawić myśli, że Ono mogłoby być Jego. Za ileś tam lat, obok siebie widzę mojego byłego. Mimo, że nie "ciągnie" mnie do niego, nie wiem, czy coś do niego czuję. Wiem, że to odpowiedni człowiek, który bardzo mnie kocha(ł).
Nie wiem, co zrobić. Spotykam się z byłym na stopie koleżeńskiej, kiedyś mi powiedział, że fakt- odsunęliśmy się wtedy od siebie, ale mogliśmy to ratować, a nie rozstawać się. I teraz się zastanawiam, czy nie za bardzo dałam się ponieść?
Moja cała rodzina kibicuje mi i mojemu byłemu. Pokochali go jak swojego, w końcu byliśmy razem 3 lata, dużo razem przeżyliśmy. Ja też trochę tęsknię za niektórymi chwilami, ale jak tak sobie pomyślę, że było tyle rzeczy, które nas różniły... to sama nie wiem, co robić?
Ale z drugiej strony- dlaczego nie wyobrażam sobie być z nikim innym?
Jednak się rozpisałam. Nie dało się krócej. Proszę, poradźcie!