Facet zamyka mi się w jaskini kobitki, a mnie rozwala od środka...nie ufam mu.
Od dawna marudzę, że chciałabym z nim wyjechać choć na weekend, oboje mieszkamy z rodzicami, nic nie wygląda już tak kolorowo jak kiedyś. Tęsknie za naszymi zbliżeniami pełnych obustronnej fascynacji. Zawsze na takich naszych wyjazdach wracaliśmy, albo przynajmniej ja wracałam naładowana pozytywnie, dwa razy mocniej zakochana, szczęśliwa, wypoczęta, pełna dobrych myśli. W tym roku zaczęły się schodki, dziwne wymówki...on woli pojechać z kolegą, bo koledze powie spierd****** i on się nie obrazi, a ja to tylko narzekam. No ale jak mam nie narzekać, kiedy on rani za każdym razem moje uczucia. Dla przykładu: Oglądamy telewizje, i ktoś tam mówi że dla takiej kobiety by się poświęcił, oczywiście pani piękna jak z obrazka a mój narzeczony przy okazji poczęstuje mnie zdaniem "No, w sumie się nie dziwie, dla takiej kobiety też bym się poświęcił" albo "Gdybym wygrał w totolotka, zaczął bym nowe życie, bez Ciebie". Znam go, i wiem, że sprawiają mu radość żarty które doprowadzają mnie do płaczu, mój płacz z kolei wyprowadza go z równowagi...zakończenie tej sceny zawsze jest takie samo KŁÓTNIA. Teraz do mnie dzwonił, i powiedział że jedzie się odstresować na weekend majowy, a ja zostaję bo on nie chce ze mną jechać. Chce mi się płakać, tak się staram biegam obok niego, daje mu wszystko, nawet ostatnie "grosze" daję mu,. Jestem zażenowana. Nie wiem, czy mam mu pozwolić by sobie jechał...nie wiem. Rozmowy na ten ten temat doprowadzają jedynie do sprzeczek, kończy się na kilku nieprzyjemnych słowach, rzuconych w moją stronę. Nie rozumiem, dlaczego zjechałam na drugi plan o ile nie na ostatni. Jesteśmy razem już 6 rok...kiedyś tego nie było. On nalegał na wyjazdy...a teraz jego wymówka jest taka "Ja się nie chce denerwować, jesteś głupia nie nie wiadomo co Ci skoczy do głowy"