Piszę tego posta, ponieważ musze, już nie tyle że chcę, ale muszę się z kimś tym podzielić. Z kimś, kto spojrzy na to z innej perspektywy niż mój chłopak.
Otóż, krótko i na temat - wariuję. Dzięki mojej rodzinie.
Nie będę się rozpisywać i opisywać wszystkiego krok po kroku co się działo.
Po prostu:
Mam chłopak Hindusa (lub raczej Indusa) i rodzice go...hmm..."nieakceptują" to słabe słowo. No w każdym razie, odkąd oni się o nim dowiedzieli (wiedzą od sierpnia) nie dają mi żyć. Jak tylko jestem w domu to albo krzyczą albo mówią, żebym sobie "normalnego chłopaka z Polski" znalazła. Nie potrafią zrozumieć tego, że ja WIEM, że to jest ten jedyny.
Przy ojcu nawet nie mogę wspomnieć jego imienia. Nie bylo mowy żeby go zaprosiła chociaż na świąteczny obiad.
Jak jade do niego (a spędzam u niego zawsze jakieś 2 tygodnie, a potem tydzień w domu itd) to zawsze po kłótni z matką.
Niestety, nie mogę się od nich wyprowadzić ponieważ z braku pracy oni jeszcze łożą na moje studia (których nie chcę przerwać przy samym końcu), więc musze być im "posłuszna".
Mój luby musiał z końcem grudnia wyjechać do Indii i będzie wracał w ten piątek. To nic, że mam sesje, to nic że nie mogę znaleźć pracy, to nic że mamy kłopty finansowe z chłopakiem, to nic że jego wiza się kończy za 8 miesięcy - największy stres przyprawia mnie powiedzenie rodzicom, że on przyjeżdża i jadę do niego. Nie śpię, nie jem, migreny mam co chwilę.
Dzięki temu jak moja rodzina zachowywała się przez ostatnie pół roku to boję sie teraz wspomnieć o czymkolwiek.
Nikt z mojej rodziny nie wie, jaki ból mi sprawiają przez nie wspieranie mnie. Przecież ja nie robię nic złego, ja nie mam 15 lat tylko 23! A ich największym problemem jest, że on jest "brązowy i nie katolik".
Ja już tego nie wytrzymuje...
Oczywiście na święta nikt mi nie życzył "szcześcia"...usłyszałam tylko "myśl o rodzinie"...
Mój chłopak powtarza "z czasem zaakceptują". Nie zaakceptują. Ja to wiem, bo ja muszę słuchać tego co mają do powiedzenia. A nie mają do powiedzenia nic miłego.
Właściwie to chciałam wiedzieć czy ktoś miał/ma podobną sytuację i jak sobie z tym radzi. U mnie jest ten problem, że jestem trochę...za bardzo wrażliwa (to nie cecha, to wada) i biorę wszystko co rodzice mówią głęboko do serca. W całym swoim życiu nie przeryczałam tyle, co przez ostatnie 6 miesięcy. Do sierpnia byłam osobą, która z łatwością kryła smutek i "chlipała" najwyżej po kątach. Teraz jestem osobą, która na środku parkowej drogi potrafi się rozryczeć.
Jeśli ktoś to doczytał do końca to dziękuję za uwagę i czas na to poświęcony.