Witajcie,
Szukałam jakiegoś kobiecego forum,żeby się wygadać i trafiłam na Babskie Sprawy - mam nadzieję,że coś mi poradzicie... Mieszkam w Warszawie, studiuję dziennie. Wynajmuję kawalerkę, za którą płacę nieprawdopodobne pieniądze, mimo,że to w zasadzie na kawalerka a klitka, pokoik. Moja sytuacja finansowa jest nędzna. Zdaję sobie sprawę: teoretycznie można pójść do pracy. Teoretycznie. Ale jak ja mam to zrobić, skoro uczę się w trybie dziennym? Tak, są weekendy, wiem... ale co zarobię w ten weekend? Siedem złotych za parę godzin? Nie wspominając o tym,że ze względów zdrowotnych do pracy fizycznej się nie nadaje. Do stania w sklepie na nocce, czy rozkładania towaru również nie (kręgosłup po operacji). Jakoś, cudem, starcza mi na liche jedzenie, na opłaty ledwo. Moim problemem jest wygląd. Chciałabym być normalną kobietą: móc od czasu do czasu kupić sobie sukienkę w sieciówce, kosmetyk, buty. Zaczyna się lato. Ja chodzę w sukience kupionej półtora roku temu. W moich butach znajduje się ogromna dziura na wylot - w sklepie nie przyjęli reklamacji, uznali,że dziura powstała z mojej winy(a może, skoro chodzę non stop w jednych butach?). Moja torba świeci dwiema sporymi dziurami, o przetarciach nie wspomnę. Wstyd mi, kiedy na uczelni pojawiam się dzień w dzień w tym samym stroju. I pomimo,że jestem zawsze schludna i zadbana nie wyglądam ok, wyglądam po prostu na tzw. bidę. Marzę o zakupieniu dobrego podkładu czy czerwonej szminki, o czymś porządnym do ubrania, a na to mnie nie stać. Ograniczam wydatki maksymalnie i choćbym stanęła na głowie nie wyskrobię nic. Najlepsze jest to,że nie pochodzę z małego miasteczka, jak to często w przypadku ubogich studentek bywa, urodziłam się w stolicy, ale moja rodzina nie ma własnego mieszkania. Co ja mam robić? Zaznaczę,że nie piszę z perspektywy leniwej dziewuchy, która siedzi i płacze, zamiast ruszyć do roboty, chciałabym przeczytać, jak znaleźć wyjście z takiej sytuacji?