Bardzo długo mnie nie było.. jednak powróciłam z bardzo dziwnymi myślami.
Zauważyłam od pewnego czasu że ciągle myślę o śmierci.. wiem, głupie ale..
1 stycznia tego roku zmarł ojciec mojego faceta, wpłynęło to bardzo na moją psychikę mimo że ten człowiek nie był ze mną specjalnie związany. Nie potrafiłam płakać gdy zmarł, jednak odczuwałam dziwne stany po jego śmierci aż do momentu pogrzebu. Nie potrafiłam spać w nocy, budziłam się i myślałam o tym że to był wspaniały człowiek a tacy którzy całe życie są gnojami to żyją nadal. Noo może nie będę się na ten temat rozpowiadać specjalnie, było - minęło.
Jednak kilka tygodni temu zauważyłam że bardzo często, głównie przed snem, myślę o tym co by się stało gdyby coś moim rodzicom się stało. W zasadzie tak naprawdę każdy z nas musi być na to przygotowany że rodzice kiedyś nas zostawią samych - byle nie za wcześnie, byle ten moment jak najbardziej odwlec w czasie!! Dlatego nawet mnie to nie przeraża tak bardzo. Gorzej natomiast jest z myślami na temat... mojej własnej śmierci. Wyobrażam sobie że kiedyś, po ślubie, urodzę śliczną dziewczynkę, będziemy z mężem bardzo szczęśliwi, ale on z nią zostanie całkiem sam, ja odejdę z tego świata a on będzie musiał sobie z tym wszystkim radzić sam.
Przez takie myśli przestałam się już cieszyć czymkolwiek. Zaczynam wpadać w jakąś paranoję. Co prawda póki co temat ślubu został zamknięty (aktualnie przeżywam kurs na który się zapisałam, wobec tego po prostu nie myślę o ślubie i weselu), ale czuję jednocześnie że coraz bardziej nie chcę tego ślubu, czuję że ja kiedyś mojego faceta zostawię samego z tym wszystkim..
popadam w paranoję...