Mój związek rozpadł się po ponad roku. Jestem osobą o zaniżonej samoocenie, bardzo często nie radzę sobie z emocjami i gniewem. Przestało się układać, byłam zła, ale absolutnie nie chciałam kończyć związku, bo do M mam całą masę uczuć, nawet jeśli byłam zła - to nie znaczy, że się kogoś przestaje kochać. Oczywiście stosowałam technikę większości kobiet - foch, łzy, jak byłam zła, nie odzywałam się ileś dni. M przyszedł do mnie z kwiatami, rozmawialiśmy, było bardzo dużo emocji, krzyków, płaczów - z obydwu stron. Powiedział, że chce skończyć związek, bo ja nie jestem szczęśliwa. Że obydwoje mamy bardzo dużo na głowie (obydwoje bronimy prac dyplomowych w tym roku), że się oddalamy od siebie i nie jest jak na początku. Płakał. Kiedy wyszedł, moja mama znalazła go stojącego pod moją klatką schodową, stał tam prawie godzinę. Pierwsza doba była koszmarem i oczywiście ryczałam i pisałam do niego. Nie uspokoiłam się, ale dzięki radom mojej mamy i tym, że była przy mnie i dla mnie - przestałam wypisywać i się odzywać. Płakałam, ale wzięłam się do kupy - pisałam pracę, byłam obecna w domu, rozmawiałam ze znajomymi. Po tygodniu zdecydowałam się jednak na normalnego smsa i zaprosiłam go na rozmowę. Naprawdę przemyślałam swoje zachowanie, spisałam swoje błędy, co chcę poprawić, dlaczego stało się tak a nie inaczej, że chcę nad sobą pracować. I zaczęłam od razu - wiem, że nie jest to słomiany zapał. Spisałam też rzeczy, które w sobie lubię i swoje realne zalety. M przyszedł i wyglądał fatalnie - nieogolony, zmęczony. Ja miałam ułożone włosy, delikatny makijaż, prostą, ale ładną sukienkę (byłam w niej podczas wielu ważnych dla nas spotkań), przywitałam go mimo wszystko z uśmiechem na twarzy. Przy mnie przeczytał to wszystko, co mu napisałam - nie było w tym liście błagania, było za to dużo refleksji i chęci pracy nad sobą. Powiedział, że bardzo za to dziękuje, docenia. Tylko potrzebuje czasu. Pytał czy się trzymam i co słychać. Odpowiedziałam, że piszę pracę, jestem normalnie aktywna i chodzę na zajęcia. To była normalna rozmowa, bez krzyków, oskarżeń, wyrzucania sobie. Interesował się, pytał, nawet rzucił żart o tym, że na mój wakacyjny wyjazd muszę mieć seksowne bikini. Zjedliśmy normalną kolację, poprosiłam go o poradę zawodową (to było naturalne, wiedział, że mam pewien problem, który on może pomóc mi rozwiązać).
Chcę to naprawić. Wiem, że potrzeba czasu. Zdaję sobie z faktu, że wina za rozpad związku leży pośrodku, a ja dokonałam refleksji nad swoją częścią winy i uważam, że na tej rozmowie zachowałam się naprawdę super. Co prawda nie ukrywałam swoich uczuć, ale nie poniżałam się i nie błagałam. Zresztą on również powiedział, że kiedy na mnie patrzy, to czuje w sercu masę uczuć. Tylko potrzebuje czasu. Poprosil, żebym się odezwała do niego od czasu do czasu. M powiedział jeszcze, że obiecuje zastanowić się nad sobą, zrobić podobną listę do mojej.I dodał, że jestem jedną z najbardziej wartościowych osób, które spotkał w życiu. Przyjaźń nie wchodzi w grę - jestem osobą bardzo stałą w uczuciach, nie mogłabym się z nim zadawać tylko i wyłącznie na stopie przyjacielskiej, nie z kimś do kogo czuję takie rzeczy, to byłoby krzywdzenie siebie i robienie sobie niepotrzebnych nadziei, jeśli on nie będzie chciał związku.
Dziś mijają trzy tygodnie. Piszemy od czasu do czasu. On pisze, że mam być spokojna, mam spać spokojnie. Nie wiedziałam o tym, ale moja przyjaciółka napisała do niego - odpisał, że wie, że się ogarnęłam, potrzebujemy czasu i myśli o tym intensywnie. I że ma jej się nie wydawać że to po nim spływa, a nie byliśmy szczęśliwi, bo nie słuchaliśmy siebie i nie próbowaliśmy tego zmieniać.
Kocham go ponad wszystko, jest miłością mojego życia. Tak bardzo chcę to naprawić. Tak ciężko jest nie pisać co chwila, ale nie robię tego. Ale co jeszcze mogę zrobić...? Proszę dziewczyny o porady. Albo chociaż mentalne wsparcie...