Chciałabym opowiedzieć tu moją historię - może Wasze punkty widzenia coś mi uzmysłowią i pomogą stanąć na nogi... Mam nadzieję, że ktokolwiek dobrnie do końca.
Razem z moim chłopakiem byłam w związku 2.5 roku. Poznaliśmy się na jednym z forów internetowych dotyczących wspólnego hobby - potem spotkaliśmy się, po jakimś czasie zostaliśmy parą. Był to na początku związek na odległość (ja chodziłam jeszcze do liceum, on ode mnie 2 lata starszy). Potem wspólnie zdecydowaliśmy się studiować w jednym mieście (innym niż nasze rodzinne miasta). W dodatku ten sam kierunek - jesteśmy na jednym roku, bo on przerwał wcześniej swoje studia. Nie zamieszkaliśmy razem, ale bardzo często się widywaliśmy. Zakochani, wpatrzeni w siebie, wszystko idealnie. Po jakimś czasie zaczęło być między nami trochę gorzej, sprzeczki o głupoty, ale nic poważnego - on mówił wtedy, że już nie potrafi sobie wyobrazić siebie beze mnie. Że pragnie mojego szczęścia, a nie wie czy jest mi w stanie je dać.
Pewnego dnia spotkaliśmy się w parku i tam oznajmił mi, że już nie czuje tego samego, że się wypalił i że tak będzie dla nas lepiej... Ja w płacz, wszystko we mnie się rozpadło. Prosiłam o szansę, mówiłam, że pomogę mu, że rozpalimy to uczucie. Nie chciał tego, powiedział, że to nic nie zmieni, że to w nim jest problem. Co miałam zrobić...? Oddałam mu jego rzeczy, które miałam u siebie, od niego wzięłam swoje. Jednak zeszliśmy się jeszcze w ten sam dzień. Poprosił o spotkanie i oznajmił, że chce spróbować to naprawić. Ja mówiłam, że rozumiem, że póki co nie jest mi w stanie mówić, że mnie kocha i że pomogę mu. Powiedział, że kiedy usiadł sam u siebie to wszystko mu o mnie przypominało, że nie mógł tego znieść. Znowu było między nami cudownie...
Teraz znowu jestem sama... Od jakiegoś czasu przestał mówić sam z siebie, że mnie kocha, że za mną tęskni. Pytałam o to, powiedział, że miłość trzeba okazywać w czynach, a nie słowami, w porządku. Jeśli chodzi o to, że nie mówi, że tęskni, powiedział, że odczuwa to na swój sposób, w porządku. Tylko, że moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że nie do końca jest tak jak mówi... Ale nie naciskałam. Wiem, że oboje popełnialiśmy w tym związku błędy, czasem o coś się sprzeczaliśmy, ale koniec końców zawsze było dobrze. Nigdy nie kłóciliśmy się o coś poważnego (przyszłość, wiara itd.), ot spięcia o obiad, wyjść gdzieś czy nie itp. Dopadała nas trochę rutyna, ale potem znowu było okej. Cieszyłam się z każdego dnia z nim, z kochania się (oboje przeżyliśmy ze sobą pierwszy raz, byłam jego pierwszą dziewczyną, ja miałam wcześniej 2 związki, ale szczeniackie i nic nieznaczące dla mnie), z buziaków, z przytulania, z robienia razem zwykłych rzeczy, z łaskotek, ze wspólnych żartów, z oglądania filmów w kinie itd. itp. Układało nam się w łóżku, dogadywaliśmy się w tej sferze. I naprawdę byłam szczęśliwa. Zaangażowałam się w ten związek całą sobą. Rozmawialiśmy czasem o dzieciach, o tym, że pierwszy ma być syn i żartowaliśmy, że broń Boże córka!
Okazało się, że to tak tylko w mojej głowie...
Pojechaliśmy razem nad morze, na tydzień. W środku pobytu tam pokłóciliśmy się (okazało się, że nadal utrzymuje kontakt z dziewczyną, z którą sam obiecał, że zaprzestanie kontaktu - to był jego pomysł, po tym jak powiedziałam mu, że jest mi przykro w jaki sposób z nią pisze). Spytałam, czemu w takim razie złamał obietnicę, którą sam zaproponował. Powiedział, że to bez sensu. Spytałam, czemu zatem nie porozmawiał ze mną o tym, że uznał ten pomysł za bezsens? Zawsze można przecież znaleźć kompromis. Nie odpowiedział... On stał się po tym incydencie chłodny, obojętny... Położyliśmy się spać, nazajutrz oznajmił mi to, czego nie chciałam usłyszeć już nigdy w życiu... Powiedział, że od jakiegoś już czasu zbierał się, żeby mi to powiedzieć - on już nie czuje do mnie tego samego co na początku. Powiedział, że już dawno nie powiedział mi z serca, że mnie kocha, a jeśli powiedział, że kocha, to to nie było szczere... Powiedział, że jemu już nie zależy, że nie chce mu się próbować, dawać nam kolejnej szansy. Że gdyby mu zależało na mnie, to by z nią pewnie nie pisał. Rzucał teksty "ja się nie nadaję do związku", "zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie, bo ja nie jestem w stanie Ci dać z siebie 100%, bo teraz nie daję z siebie nawet 5%". Prosiłam, żeby dał nam jeszcze szansę, żeby nas nie skreślał, ale nie chciał mnie słuchać. Zaszkliły mu się oczy i poprosił abym nie zadawała pytań, na które będzie musiał odpowiedzieć "nie". Powiedział, że pewnie niedługo sobie kogoś znajdę i zażartował żebym wtedy nie pokazywała mu się z nowym chłopakiem... Poprosiłam by mnie przytulił ten ostatni raz, płakałam... Przytuliłam go a on powiedział, że on się zaraz rozpłacze i żebym tego nie utrudniała...
Wróciliśmy z tych "wakacji" 2 dni wcześniej do jego miasta, stamtąd ruszyłam pociągiem do siebie... Odprowadził mnie jeszcze na peron... Przytuliłam się do niego i powiedziałam, że rozumiem jego wybór i żeby był szczęśliwy. Chociaż tak naprawdę nic nie rozumiem... (Nie rozumiem dlaczego udawał te wszystkie uczucia, które okazywał, dlaczego wykorzystywał mnie do seksu i przyjemności, kiedy nic już do mnie nie czuł...) On odpowiedział: Ty też bądź szczęśliwa... Pa...
I odszedł... Od tamtego dnia minął tydzień, nie kontaktuję się z nim, on też nic od tamtej pory nie napisał.
A ja umieram z tęsknoty. Zaklinam milczący telefon... Codziennie wypłakuję morze łez. Nie ma 5 minut bym o nim nie myślała. Próbowałam oglądać serial, poszłam zająć się swoim hobby, próbowałam wyjść ze znajomymi. Wszystko na marne - ciągle w mojej głowie tylko on. Nie umiem znaleźć dla siebie miejsca... Żyję tylko z dnia na dzień. Nie potrafię nauczyć się na egzamin, który mam w przyszłym tygodniu do poprawy. On codziennie mi się śni (ostatnie sny były o tym, że jesteśmy razem, szczęśliwi, natomiast dzisiaj śniło mi się jak mnie przeprasza i chce wrócić). On jest moją pierwszą myślą po obudzeniu się, ostatnią przed zaśnięciem... Czuję się jakby rzeka jego miłości zawróciła swój bieg, przestała zasilać mój ocean, który teraz samotnie wysycha i umiera... Czuję się jakby ktoś wstrzyknął mi truciznę w serce, która teraz rozchodzi się po całym organizmie i go zabija...
Tak bardzo boję się momentu kiedy znowu go zobaczę i zobaczę w jego oczach obojętność... Czuję jakby moje życie straciło sens, jakbym już nigdy nie miała zaznać szczęścia, bo zaangażowałam się w ten związek i byłam pewna, że to ten jedyny...