Hej
Wybaczcie, że bez oficjalnego powitania, ale jestem trochę roztrzęsiona do tej pory, aż nie wiem, od czego zacząć.
Jestem -a może lepiej powiedzieć-byłam? w związku z chłopakiem od półtorej roku. Planowaliśmy ślub, miałam projekty sukni ślubnej zrobione przez przyjaciółkę, on wybierał już pierścionek zaręczynowy. Wszystko wydawałoby sie w porządku, gdyby nie fakt, że jestem silnie związana ze światem wirtualnym. Od czasu do czasu jeżdże na tzw. "zloty", organizowane przez społeczności z pewnego forum, czy jednej gry. Z ludźmi z owych znam się od 5-7 lat i uwielbiam nasze spotkania. Na początku zwiazku wydawałoby się, że wszystko jest w porządku jednak z czasem okazało się, że nie. Pierwsza poważniejsza awantura na ten temat miała miejsce w grudniu - sama już nie pamietam, o co dokładnie chodziło, chyba o to, ze wieczorem usiadłam na chwilę na forum. Było to w przeddzień wigilii- pierwszej w moim życiu, na która zaprosiłam Ukochanego [co moze świadczyć o tym, jak poważnie do tego podchodziłam]. Afera była tak silna, że, dojechawszy na miejsce, usłyszałam, ze on nigdzie ze mną nie idzie. Do domu trafiłam zaryczana niesamowicie, rodzice nie wiedzieli, co się dzieje, wszystkim się nosy pokwasiły. W końcu po moich namolnych prośbach On zjawił się u mnie, rozmawialiśmy długo, obiecał, ze będzie walczył z tą zazdroscią. Wigilię spędziliśmy razem, ja wtulona w jego ramię.
Wcześniej w grudniu wyszło na jaw, że przez ten czas bardzo mnie okłamywał - zanim sie zwiazaliśmy wział kredyt [o jego wielkości również mnie kłamie], o którym nie chciał mi powiedzieć, "bo costam" [jak mniemam, jego zewnątrzsterwony system wartosci nie zniósłby takiego "poniżenia", wynikającego z przyznania się, ze z czymś sobie nie radzi]. Na przełomie pazdziernik/grudzien żyłam w stałej rozsypce, choć niczego nie dawałam po sobie poznać. Jego "przepadnięta" wypłata z miejsca pracy, w którym długo nie wytrzymał, wizyty w sądzie, które rzekomo miały miejsce, a nie zgadzały się szczegóły, rozmowy, podczas których wychodził z pokoju, toczące sie niemal szeptem... To powodowało, ze dostawałam apopleksji. W końcu, po naprawdę silnym przyciśnięciu go - przyznał się. Wpadłam w histerię [to z kolei mój typowy "mechanizm obronny", kiedy sobie z czymś nie radzę] i zalałam się łzami. Pomijając fakt, że to z moich i mamy pieniędzy został nam wtedy wynajęty pokój i że to ja utrzymywałam nas przez te miesiace - gdybym wiedziała o tym od początku, inaczej rozłożyłabym dostępne fundusze. Zarabiajac w okresie wakacyjnym 5zł/h nie byłoby tego dużo, ale odmawiajac sobie fundowania nam piwa, fajek, wyjazdów, czy kupowania sobie gorsetu/tabletu, na pewno udałoby mi sie jakoś pomoc go odciązyć. Rozmawialiśmy wtedy o tym, obiecywał nigdy wiecej mnie nie okłamywać i wydawał się mocno poruszony całą sytuacją. Mimo świadomości, że ściemnia mnie z wielkością zaciagniętej pożyczki, odpuściłam. Mam w końcu świadomość, ze jakieśtam tajemnice każdy musi mieć.
Niestety, jego walka była ciezka. Wielokrotnie poważał moją miłosć, twierdził, że ma problemy z zaufaniem, nie potrafi "nie mieć podejrzeń". Sugerował mi, mniej lub bardziej, delikatnie, ze ktoś inny może spodobać mi się bardziej, niż on Kiedy w styczniu pojechałam oglądać w sali kinowej filmy z forumowej wersji "survivor" nie miałam chwili spokoju. SMS, telefony z wyrzutami skutecznie psuły mi wyjazd - podobnie było podczas mojej wizyty u wspomnianej przyjaciółki. W sumie wiecej wisiałam na telefonie z Nim, niż rozmawiając z nią.
Podobne sytuacje miały miejsce często. Awantury, ze nie odbieram od niego telefonu, kiedy jestem w rodzinnej miejscowości [ciezko jest odbierać przez sen ], że za powoli odpisuję [nie wiszę na telefonie, kiedy np. plotkuję z mamą] i tak dalej.
Najciężej było na przełomie kwietnia/maja. Przez jeden z takich cyrków w przeddzien egzaminu, bardzo dla mnie ważnego, z psychologii sądowej, nieomal jej nie oblałam. Mimo, że jestem pasjonatką tej tematyki, egzamin zdałąm na marną trójczynę. Znajaca mnie wykładowczyni przy wpisach kilkukrotnie pytała mnie, co się ze mną stało. Mieliśmy razem pojechać na święta Wielkanocne do mojej mamy - zawirowania w jej życiu sprawiły, że przeniosła się do innego miasta- szczegóły są tu raczej mało istotne , jednak w przeddzien pożarliśmy się o coś i ostatecznie pojechałam sama. Wielkanoc przepłakałam bardziej, niż Wigilię, jednak jednocześnie nie mogłam nie skorzystac z "okazji" i spotkałam się z dwójką znajomych - jednym niewidzianym 3, drugim-5 lat. Podczas tej wizyty prawie pogodziliśmy się przez telefon, jednak informacja o wypadziw z kumplem do parku wywołała u Niego atak agresji. Zostałam puszczalską dziwką tylko dlatego, ze ośmieliłam się spotkać z kumplem. W PARKU! Wiec pewnie się kur...łam po krzaczorach.
Przeniosłam wtedy rzeczy do pokoju obok - problemy finansowe nie pozwoliły mi się "odseparowac" bardziej. Zaraz potem wyjechałam do Krakowa na zlot. Wściekła na to, co powiedział, miałam wielką ochotę... puścić go kantem. Naprawdę. Żeby, skoro cały czas mnie o to posądza, miał k'temu podwaliny. Jednak, mimo planu i obranego "celu"- nie byłam w stanie. Myśl o zdradzeniu go dosłownie paraliżowała mi psychikę. Z własnego doświadczenia wiedziałam, że jest to niesamowicie bolesne. Wyjazd do krakowa również okraszony był telefonami, w których mnie wyzywał i SMSami, gdzie insynuował, że kontynuuję branie tabletek anty, żeby móc się swobodnie puszczać. O wszystkim tym opowiedziałam mu po powrocie. Nie przyjął tego spokojnie, praktycznie się rozstaliśmy. Miałam już plany wyjechania do mamy na stałe, jednak- ZNÓW- pogodziliśmy się. Pozornie, bowiem okazało się, że on, w celu sprawdzenia mojej wiarygodności WSZEDŁ NA MOJEGO FEJSBUKA i czytał moje prywatne wiadomości. Zupełnie tak samo, jak mój ex, który, zdradzając mnie co chwilę, notorycznie mnie sprawdzał. Nie odzywałam się do neigo kilka dni. Jednak - nie wytrzymałam długo. Byłam silnie uzależniona od jego dotyku, oddechu, obecności... Po dłuuuuuugich rozmowach wróciliśmy do siebie. mimo to zostałam w osobnym pokoju. To był cudowny okres. Z perspektywy czasu - istna sielanka, typowy "miesiąc miodowy". W międzyczasie ja "zafundowałam sobie" terapię u jednej z psycholog, wykładajacych na naszej uczelni i zajmujących się problemami w związku. Był to cykl kilku spotkań, możliwy ze wzgledu na to, że nie miałam już z nią zajęć. Ukochanemu wiele o tym nie mówiłam, uznałam, że nie musi wiedzieć o wszystkim. Nieco później spotkałam się z terapeutą w innym mieście - ta wizyta sporo mnie kosztowała ale i sporo mi dała. Wtedy też zaczełam namawiać Ukochanego na terapię. Mimo obietnic, że na nią pójdzie [serio sporo by mu to dało...] nigdy nie podjął w tym celu bardziej stanowczych kroków.
Panował względny spokój, On dostał awans, ja skończyłam studia i rozpoczęłam poszukiwania pracy. Jakoś 2 tygodnie temu Zmieniliśmy mieszkanie na piękną, choć tanią kawalerkę. Po którychś z kolei zakupach, wyjmując pomarańcze z jego torby, do reklamówki przykleiła mi się... koperta. Teraz już dokładnie nie pamiętam nadawcy, jednak miało to na pewno związek z okręgiem poznańskim i sprawą sądową- komorniczą? Jakoś tak to się długodziwnie nazywało. Zesztywniałałam. Skad to sie tam wzięło? On najpierw twierdził, ze nie ma pojecia. Potem, że to jakaś stara koperta - jednak stempel pokazywał początki lipca '14 roku. Kłamał, znów mnie kłamał! Jego ostateczna wersja brzmiała, ze to czerwcowe ponaglenie z sądu, gdyż bank nie odnotował jednej z rat. Ponoć nie mówił mi o tym, bo miałam trudny okres przed obroną pracy dyplomowej, bardzo się stresowałam i nie chciał mi dokładać nerwów. Ponoć koperta tkwiła tam od przed-przeprowadzką. Powiedzcie sami, czy uwierzylibyście w cos takiego? Toż to się kupy nie trzymało! Odpusciłam, jednak w SMSach do przyjaciela napomknęłam, że obawiam się, że Ukochany nie traktuje tej przeprowadzki jako poważnego przełomu w naszym zwiazku, skoro znów mnie okłamuje. Jednocześnie kusiło mnie, żeby zebrać dowody na pochodzenie tej koperty, jednak - trzymałam rece przy sobie.
W miedzyczasie On właściwie pierwszy raz podniósł na mnie rękę - wcześniej podczas kłótni zdarzały nam [głównie mi] wpizody przemocowe, głównie rzucania czymś [również raczej ja]. Raz przy moim napadzie paniki rzucił mnie na łóżko i wygiął ręce tak, że wybił mi łokiec. Wszystkim znajomym dokoła mówiłam, ze "wpadłam w drzwi" - jestem motoryczną kaleką na tyle, że wszyscy wierzyli. Nawet nie 3 dni później wyrzucił [dosłownie] mnie z kuchni. Zrobił to na tyle mocno, że upadłam - prosto na tę skrzywdzoną wzceśniej rękę. Na początku twierdził, że "sama go sprowokowałam" wiec "zasłużylam sobie". Byłam w ciezkim szoku. To nie był Ukochany, jakiego znałam. Jednak po "przemyśleniu sprawy" przyznał się do winy i bardzo mnie przepraszał.
Cóż. We wtorek, wiec niemal tydzien temu, obudził mnie SMS "dlaczego ze mną jestes?" to On pisał z pracy. Ściemniał, że jakiś mój znajomy powiedział mu jak bardzo smaruję Go za plecami. Od początku wiedziałam, ze to gruba ściema, bo nikomu nic nie mówiłam - poza wyżej wspomnianymi wiadomosciami do przyjaciela. Przyciśnięty On, po wytknięciu mu błedów logicznych, przyznał się, ze przeczytał moje SMS. Nie wiem, ile razy wcześniej to robił, jednak do tej całej wiadomosci dorobił sobie historię o tym, że na pewno zdradziłam go w Krakowie, że sypiam z owym przyjacielem, wiec nie można mu ufać, że spier...lił sobie życie przeze mnie. Wpadłam w histerię. Chciałam sie zabić. Czułam, jakby ktoś rozrywał mnie na kawałki bez pardonu- kawałki, które nawet po pamietnych scenach kwietniowo-majowych nawet nie zdążyły się porządnie pozalepiać.. Jako zapłakany strzępek nerwów zadzwoniłąm do mamy. Wyjaśniłam sytuację, powiedziałam, ze chcę sobie zrobić krzywdę. Odwołujac się do resztek mojego rozsądku, mama zorganizowała pieniadze, żebym mogła do niej pojechać. Pozbierać sie było trudno. Musiałam jednak zarezerwowac bilety, a więc udać sie do biblitoeki [brak internetu po przeprowadzce daje sie we znaki ], pokazać ludziom. W efekcie nieco się uspokoiłam, a kiedy On wrócił do domu, byłam już spakowana i spokojna - na tyle, na ile może być spokojny człowiek, który choc rzucił palenie, odpala papierosa co 10-30 minut- kupiłam fajki pierwszy raz zeszłych wakacji chyba. Poinformowałam go o swoim wyjezdzie. Był opanowany i zimny, bardzo ironiczny. Kąsał zgryzliwoscią, insynuował zdrady i romanse - to zawsze doprowadzało mnie do łęz. Kiedy jednak okazało sie, ze ten sposób nie działa, zaczęły sie sceny dantejskie. Ukochany wył aż mu smarki z nosa ciekły, wieszał się na mnie i przyklejał, przeklinał na wszystkie świętości, że jest głupi i to się nie powtórzy, że on umrze beze mnie. Tarzał się po łóżku i po podłodze niemal jak opętany. Ja jednak twardo obstawałam przy swoim. W efekcie nawet torbę zaniosł mi na przystanek. Jednak odkąd przyjechałam doswiadczam na przemian epizodów telefonicznej agresji- a to bo wlazł mi na konto forumowe i cośtam przeczytał, ale nie do konca i dosnuł do tego jakieś wieści, a to bo cośtam, z epizodami łez i przeprosin, bo on mnie kocha i mu zależy.
Zupełnie już nie wiem, co robić, czy warto to kontynuować, czy uciekać byle dalej?
Kocham go do szaleństwa i nie wiem, jak poradzę sobie ukłądajac życie bez niego, choć mam świadomośc tego, jak bardzo toksyczna jest ta miłość ;< Chciałabym powiedzieć mu coś, żeby się ogarnął, żeby znów było "jak kiedys"...
Na zakończenie dodam że moje dzieciństwo było bardzo nielekkie. W bardzo młodym wieku spotkało mnie coś, co do tej pory rzutuje na moją psychikę. Efektem było również rozpaczliwe poszukiwanie własnej tożsamości i próby zdefiniowania siebie. W tamtym okresie nieomal przespałam się z obecnie świetnym kumplem. On dobrze znał moją sytuację i pomagał - jakby to ując? przezwyciężyc pewne bariery? Ja jednak zawsze "blokowałam sie" i zwykle kończylo się na płaczu. Bardzo jednak lubiliśmy o tym rozmawiać potem, wspominać i idealizować tamte noce. To również było naprawdę pomocne, powoli uczyłam się wielu rzeczy o damsko-męskich relacjach. Nigdy nie mówiłam o tym Ukochanemu, bo epizody te ustały w '11 roku, a wiec okresie, którego to nie dotyczyło, a mnie i kumpla nie łączyły relacje romantyczne. Obawiam się jednak, że teraz, skoro tyle czasu mu o tym nie mówiłam, z jego tendencjami zrobi z tego naprawdę wielką awanturę i źle się to skończy dla któregoś z nas. A znając jego tendencje do czytania mi pamietników, fejsbuków, SMSów, w końcu pomyśli o sprawdzeniu dysku zewnetrznego, gdzie takie informacje się znajdują. Wiem, że źle zrobiłam, nie będąc z nim do końca szczera, jednak sprawy tego typu to ciężki temat.
Wiem również, że nie wypada zwalać Was przy samej rejestracji taką rozprawką i swoimi problemami, jednak znów jestem w rozsypce ;< Cały pobyt tutaj nie mogę spać spokojnie, nie mogę jeść, nie mogę przestać płakać, kiedy tylko czymś się nie zajmę, zupełnie nie wiem, co robić ;< Cichutko wołam "ratunku!", nieśmiale licząc na pomoc. I obiecuję, że skoro już tu trafiłam - zostanę na dłuzej.