Słuchajcie... jestem z facetem koło 2 lat.. do tej pory nie znam nikogo z jego najbliżej rodziny. nigdzie razem nie jeździmy, nie wychodzimy, nie spedzamy weekendów, świąt itp... Kiedy mówię że coś jest nie tak burzy się i mówi że przesadzam... kiedy mówię mu że mam sie spotkac z kolegą celem napisania jakiegos projektu na uczelnie... żadnej reakcji tylko- "No dobrze, tylko grzecznie tam" zero zazdrości... nie mowie aby śledził non stop trzymał na smyczy ale chciałabym poczuc ze mu na mnie zalezy... kiedy tak mu mowie to odpowiada ze mi ufa... jak dla mnie to ufanie to olewanie nic wiecej... nic do niego nie trafia...
Jestem od dwóch lat sama gdyż mama mi umarła w 2010 roku tata jeszcze wczesniej. jestem jedynaczka... i sądziłam że skoro mnie kocha to moglibyśmy spedzic choć boże narodzenie razem... a tu nic.... dobry kolega zabrał mnie do siebie na święta żebym nie siedziala sama... a ten nic... jak mówię mu ze naprawde to jest nie normalne. ze po dwoch latach formalnosci takie typu przedstawienia mnie rodzinie dawno powinnismy miec za soba... to kwituje tekstem ze cos w tym jest co mowie...ale on wie ze jeszcze bedzie dobrze... będzie.?? tylko kiedy za kolejne dwa lata???
Dziś napisalam mu ze nie chce byc traktowana dłużej jak natręt, że traktuje mnie tak jakbym sie mu znudziła i że jeśli mu zależy to bedzie wiedzial co zrobić.... Powiedzcie co o tym sadzicie... co robic...