Jeśli chodzi o obciążenia finansowe ze strony państwa i ZUS to raczej temat nie podlegający dyskusji. Jeśli jedynymi dochodami państwa są ukryte we wszystkim podatki, to nie należy się spodziewać poprawy. Z jednej strony małe firmy obciąża się maksymalnie, z drugiej pozwala koncernom i bankom na prawdziwą niczym nie skrępowaną swobodę. No cóż, po zakończeniu kariery politycznej zawsze wygodnie jest załapać się do pracy w światowym banku jak np. pan Marcinkiewicz, albo jako doradca do koncernu jak wielu innych.
Jeśli chodzi o podatek liniowy - nie myślałem o nim w ten sposób w jaki opisałeś. Masz rację.
Jedyne czego bałbym się po wprowadzeniu go, to reakcji naszej "skarbówki". Skoro nominalnie spadną dochody do wiecznie pustego budżetu, założę się że nikt nie będzie czekał na to aż on zadziała (powodując wzrost ściągalności podatku) tylko znów o kilka procent zostanie podniesiony jego poziom, co spowoduje, że za przywilej bogatych jak zwykle zapłacą biedni.
To moja prognoza wynikająca z wieloletniej obserwacji metody działania naszego państwa.
Pytasz jaki chciałbym mieć przemysł. Choćby lotniczy.
Nie wiem czy interesowałeś się tym, jak w latach 90 ekipa Kongresu Liberalno Demokratycznego (obecnie PO) zapatrzona w doktryny wolnego rynku i prywatyzacji, zaorała wiele programów rozwoju tej gałęzi przemysłu czysto politycznymi decyzjami.
Iryda - samolot szkolno bojowy polskiej konstrukcji (mieliśmy kupić wcale nie lepsze Hawki, więc po co produkować swój ? )
- Orlik - jedna decyzja rządu Bieleckiego (dotycząca gwarancji rządowych - udzielanych np. Boeingowi przez amerykański rząd) położyła cały trwający wiele lat program rozwoju praktycznie na etapie wygranego przetargu na zachodzie.
-Sokół - śmigłowiec którym przestano się interesować w momencie, gdy firma Bell wpadał na pomysł ofiarowania nieodpłatnie polskiemu rządowi swoich śmigłowców w wersji salonka do obsługi wizyta papieża. Znów przetarg który mogliśmy wygrać (rozpoczęłaby się sprzedaż sokoła na większą skalę), a wygrał Bell. Marketing i reklama przeważyły szalę
Jest jeszcze kilka takich przypadków (choćby Szybowcowe Zakłady Doświadczalne produkujące sprzęt wyczynowy), ale nie będę cię zanudzał. Prawda o przemyśle lotniczym jest taka, że jeśli funkcjonuje, tworząc samodzielnie nowe konstrukcje, to jest oczkiem w głowie każdego rządu (no i ciągnie za sobą całe stadko mniejszych firm). Nawet w kraju takim jak USA kiedy Boingowi groziło bankructwo, wymyślona zamówienia rządowe, które pozwoliły przejść firmie przez najtrudniejszy okres (czyli de facto wpompowano w niego pieniądze).
Obecnie nasz ( kiedyś samodzielny) przemysł lotniczy zszedł praktycznie do poziomu produkcji drzwi do airbusa.
W wielu innych gałęziach przemysłu było podobnie. Doktrynalny wolny rynek, wcale nie działał symetrycznie. Zachodnie firmy wchodziły tutaj ze zwolnieniami podatkowymi, preferencyjną linią kredytową w swoim kraju , a nasze firmy funkcjonowały z niewspółmiernie dużymi obciążeniami fiskalnymi ( choćby płacąc "popiwek") więc na starcie miały pod górkę i nie pomogły żadne wewnętrzne zmiany oraz cięcie zatrudnienia. Ideę molochów których nie da się zreformować wymyślono właśnie w 90 roku, aby szybko przekonać ludzi do dzikiej prywatyzacji.
Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie zakłady przemysłowe miały możliwość rozwoju ale aby nie przedłużać, proponuję pewne ci pewien eksperyment myślowy :
Jest pewien pan, który odziedziczył kilka zakładów (szczęściarz prawda ? )
. Problem jednak polega na tym, że parę z nich to ruiny, inne są takie sobie, a jeszcze inne w całkiem znośnym stanie, choć wymagają sporych inwestycji. Kto postąpi mądrzej ? Ten kto sprzeda wszystko łącznie z ziemią za niewygórowaną cenę, potem przez dwadzieścia lat będzie "przejadał' te pieniądze a w końcu zacznie żyć na kredytach, czy ktoś, kto sprzeda te najgorsze, pieniądze przeznaczy na inwestycje, a potem przez resztę życia będzie odcinał kupony z zysków dobrze prosperujących firm ? Myślę że odpowiedź jest oczywista.
Powiesz że to było niemożliwe ? Po rozbiorach i odzyskaniu niepodległości w Polsce przedwojennej budowano przemysł od fundamentów (plac COP). Istniał cały program stypendialny dla inżynierów, który wyjeżdżali na zachód po to aby wrócić i rozwijać nowe gałęzie przemysłu oraz technologie. My po tej rzekomo "wielkiej rewolucji" lat 90 mieliśmy mocne fundamentu, a nawet ściany i dach . Wystarczyło tylko nie dać się zmanipulować i nie rozsprzedać wszystkiego.
Mówisz, że zachodnie firmy budują w Polsce - tylko co ? Montownie. To nie jest zakład przemysłowy. To tylko filia, która zatrudnia tanich robotników, aby montowali w miarę tanio wyroby które powstają w biurach konstrukcyjnych z dala stąd. Jeśli polscy robotnicy zaczną zarabiać odrobinę więcej, przyjadą Tiry, zabiorą maszyny i wywiozą je do innego kraju w którym można jeszcze taniej zatrudnić robotników. Tym właśnie owocuje zaoranie własnego przemysłu.
Znasz jakikolwiek rozwinięty kraj który nie posiada jakichś strategicznych gałęzi przemysłu, projektujących i wprowadzających nowe technologie ? - ja nie. nawet gdyby wszyscy w tym kraju zaczęli pracować po dwanaście godzin dziennie produkując makaron to ile wagonów makaronu trzeba sprzedać by zakupić na przykład samolot Boinga ? Myślę że dużo. To dlatego nawet najcięższa praca obywateli nie jest wyłączną receptą na sukces kraju. Liczy się też przy czym się pracuje. W jak technologicznie rozwiniętym zakładzie.
Sektor usług tak naprawdę też bazuje na przemyśle. Jeśli w przemyśle można dobrze zarobić, to wtedy ludzi stać na wynajęcie malarza, zaprowadzenie samochodu do serwisu, czy z lenistwa wynajęcie firmy do przycięcia trawników przed domem. Jeśli ludzie za grosze pracują w montowni, kupią tylko farby, sami zmienią klocki czy amortyzatory w swoim samochodzie i przytną trawnik, bo ich nie stać na fanaberię wynajmowania kogoś do takiej pracy.
Rozpisałem się trochę - przepraszam.