Witam wszystkie forumowiczki.
Jestem tu nowa, ale mam nadzieję, że się odnajdę i że pomożecie mi uporać się z myślami. Proszę o szczere odpowiedzi, bo chcę zobaczyć, jak wygląda to z zewnątrz.
Jestem z moim facetem ponad trzy lata. Dzień przed dniem kobiet pojechał na imprezę, wrócił nad ranem (około 4), no ale wszystko było dobrze. W dzień kobiet musiałam wcześnie wstać, bo szłam na uczelnię. Mój facet też miał iść, ale oczywiście spał po 'ciężkiej' nocy. Zadzwoniłam do niego o 11, żeby przyniósł mi książkę na wydział. Oczywiście powiedział, że nie ma sprawy, zapytałam dla pewności jeszcze raz, czy przyniesie i gdy usłyszałam tak, byłam spokojna. Dodam, że tego samego dnia miał jechać do przyjaciela (ok. 200 km od miejscowości, w której mieszkamy), żeby znowu imprezować. Książki nie przyniósł, próbował coś tam przeprosić w smsie i na koniec przepraszającego smsa dodał 'no i wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet'. Wróciłam do domu, jego już nie było. Napisał mi pod wieczór, że dojechał. Następnego dnia wcale się nie odezwał. Dopiero dzisiaj po południu. Byłam wściekła, bo się martwiłam. A że byłam dodatkowo zła za tę książkę i zapomniany dzień kobiet to nie odezwałam się do niego również. Dopiero niedawno zadzwonił i powiedział, że nie pamiętał jak prosiłam go o książkę i że to też moja wina, że mogłam się odezwać, a nie mam do niego pretensje. Że interesuje mnie tylko moja krzywda i tylko to co ja powiem. Podnosił na mnie głos jakbym to ja była wszystkiemu winna. Czuję się źle. Powiedziałam, żeby się do mnie nie pisał ani nie dzwonił aż przyjedzie (jutro wieczorem). Tak jest często, tzn on coś zrobi, a wychodzi na to że to moja wina. Jestem bezsilna, chce mi się wyć, a on nie widzi nic złego w swoim zachowaniu. Mam mu przytakiwać? Czy się postawić? Mam rację czując się źle? Czy wyolbrzymiam? Czekam na odpowiedzi.