Cześć wszystkim. Decyzja o tym, żeby wygadać się w końcu na jakimś forum naszła mnie przed chwilą. Mam ochotę jak najszczerzej o wszystkim napisać, ponieważ tak na prawdę nie mam nikogo, komu mogłabym napisać najprawdziwszą prawdę. A więc do dzieła.
Mam 20lat. Od (po zaokrągleniu) 4lat jestem z chłopakiem w tym samym wieku. Jestem jego pierwszą dziewczyną, on moim drugim chłopakiem na poważnie. I jak to na początku bywa: na początku jest extra, super i w ogóle fajnie. Potem niestety ja zaczęłam mocno nawalać. Ponieważ wcześniejszy chłopak w bardzo chamski sposób mnie rzucił, siadło mi to mocno na psychikę i niestety zaczęło to oddziaływać na aktualnego partnera. No najbardziej szczerze mówiąc: nie traktowałam go na poważnie. To on musiał do mnie biegać i się o mnie starać. Później przyszedł najgorszy z możliwych etapów: zdradziłam go. Lecz uwierzcie mi, nie ma dnia ani nocy, abym tego nie żałowała. Lecz pozwolił mi wrócić: bo mnie kocha. Po tym zdarzeniu role się odwróciły: to ja biegałam i skakałam i robiłam wszystko czego chciał. Ale myślałam sobie "ok, w końcu jestem mu to winna za swoje zachowanie". Od zdrady minęło jakieś 2lata. Często niestety przy kłótniach zdarzały się sytuacje, że partner wyrzucał mi całą przyszłość. Ja za każdym razem powtarzałam, że skoro mi to wybaczył, to żeby zostawił ten rozdział za sobą i w końcu przestał rozdrapywać stare rany. Długo trwało, zanim tak się stało. Ale w końcu nie poruszamy tego tematu. Przyszedł czas studiowania. Dla niego zrezygnowałam ze studiowania w innym mieście. Życie towarzyskie mojego partnera zaczęło kwitnąć: wychodził na imprezy (mi nie wolno iść na imprezę bez niego), wyłączał komórkę i nie dawał znaku życia. Ja tylko mogłam leżeć i płakać. Potem się uspokoił, aby teraz, po roku, znowu tak zaczęło być.
I teraz najważniejsze czemu piszę. Ja wiem, wiem, doskonale wiem, że nie powinno tak być. Że taki związek nie ma sensu istnieć, skoro rządzą nim twarde zasady (niestety dotyczące tylko mnie), a przy myśli o zerwaniu dominuje "nie zerwę, bo go/ją kocham". Wiele razy miałam takie sytuacje, że przy jakiejś ostrzejszej kłótni mówiłam sobie "dość, nie ma to sensu". Ale mijała noc, a z nią cała moja odwaga i wracaliśmy do codzienności. Wczoraj sytuacja była podobna. Chłopak mnie oszukał, całą noc przepłakałam, mówiłam, że to ostatni raz. A dzisiaj? Myśli nie minęły, ale ja już wiem, że nie znajdę w sobie siły, aby z nim zerwać. Ponieważ przyzwyczaiłam się do myśli, że łatwiej mi jest przystosować się do takiego życia, niż walczyć o jakieś lepsze. Za bardzo go kocham i po prostu boję się myśleć, jak moje życie bez niego będzie wyglądało. Każdy mi powtarza, że lepiej będzie to zakończyć. Ja to doskonale wiem, ale po prostu uległam mojemu obecnemu losowi i trwam w myśli, że nie mam odwagi o nic lepszego walczyć.
Piszę ten temat nie dlatego, aby ktoś mnie wyzwał od "szm.." itp, ani po to, aby kolejna osoba napisała mi, abyśmy z chłopakiem się rozeszli. Po prostu czułam straszną potrzebę w końcu wyrzucenia z siebie swoich myśli. A więc dziękuję tym, którzy dotrwali do końca.