kartka napisał(a):Nie do końca się zgadzam. Słabość pozostałych partii wynika z propagandy panującej w mediach, zmanipulowanej przez te media opinii publicznej i w efekcie ślepe podążanie "ciemnego ludu" za jedynymi słusznymi opcjami. Nazywajmy rzeczy po imieniu.
Tu można się doszukać takiego błędnego koła. Dlaczego media są zainteresowane głównie dużymi partiami? Bo są duże i mają największe szanse uzyskać (w drodze wyborów) decyzyjność w sprawach państwowych. Dlaczego zaś nie "propagują" małych partii? Bo są małe, więc niewiele będą miały do gadania. A dlaczego są małe? Bo media się nimi nie interesują...
Moim zdaniem to jednak tylko powierzchownie tak wygląda. Od kilku lat można zaobserwować swoistą modę na tworzenie nowych partii przez członków należących uprzednio do większych ugrupowań. Partii, które w większości nie są w stanie przetrwać do kolejnych wyborów. Partii, które zdobywają mikroskopijne poparcie - dlaczego? Bo media o nich nie mówią? A może ludzie po prostu nie ufają politykom skaczącym z kwiatka na kwiatek i uznają, że tzw. planktonem politycznym nie ma co się interesować? Ja to widzę mniej więcej tak: nie umiem dogadać się z partyjnymi koleżankami i kolegami? To opuszczam szeregi i zakładam nową partię. Nie zdobywam poparcia? To kumam się z przedstawicielem innego obozu politycznego, który też by chciał trochę porządzić, ale w swoim obecnym ugrupowaniu nie ma na to szans. Nie odnosimy sukcesu? Rozwiązujemy/opuszczamy partię i przechodzimy do rządzącej ekipy.
Sorry, ale to nie sport drużynowy, aby podczas okienka transferowego zmieniać klub. Skoro głosi się pewne poglądy polityczne w ramach danego ugrupowania, to jak po jakimś czasie można patrzeć na dane sprawy zupełnie inaczej? Ja tego nie rozumiem.
Tak więc widzisz, jestem przeciwniczką planktonu politycznego,jak i tych odrobinę grubszych rybek. W ostatnich 4 latach sama dwukrotnie głosowałam (w wyborach parlamentarnych oraz samorządowych) na małe ugrupowania (raz w ramach "sprzeciwu", drugi raz z powodu ciekawego programu). I wiesz co? W takim kształcie ich już nie ma na scenie politycznej. Mam więc świadomość, że mój głos poszedł na marne.
kartka napisał(a):
Przecież to oczywiste, że mniejsze, tłamszone i spychane na bok partie nie zdobędą większości głosów, a przynajmniej nie od razu. Ale przynajmniej małymi krokami miałyby szansę wprowadzić jakieś zmiany, zdobyć trochę zaufania społeczeństwa, "pokazać się" w mediach, które teraz robią z nich psychopatów.
Bo to w większości są psychopaci, dla których jedyną opcją utrzymania się w dużej polityce jest założenie własnej partii. Jakże inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby skumało się 3-4 "poważnych" polityków (którym nie do końca jest po drodze z PO i PiS) i stworzyło jakieś większe ugrupowanie. Ale po co, każdy woli, aby to jego nazwisko widniało w nazwie partii lub bezpośrednio z nią się kojarzyło. Według mnie to droga, która na pewno nie ma na celu służenia społeczeństwu (a tak chyba głosi geneza tej funkcji).
kartka napisał(a):
Podałaś akurat przykład PSL. Nie rozumiesz, czemu ta partia zawsze się wślizguje do rządu? Już Ci tłumaczę.
Hmm, ale gdzie ja napisałam, że nie rozumiem, dlaczego PSL zawsze wchodzi do rządu, bo jakoś sobie tego nie przypominam
kartka napisał(a):Jeszcze dodam ciekawostkę. Dotyczy wyborów prezydenckich, więc trochę obok tematu głównego, ale chyba daje trochę do myślenia.
Pierwszą debatę przed wyborami prezydenckimi na TVP1 oglądało prawie o połowę mniej ludzi niż nowy odcinek M jak Miłość emitowany równolegle na TVP2. Pomijam fakt, że B. Komorowski nawet się na niej nie pojawił. Później nie było osoby wśród mojej rodziny czy grupy znajomych, która by nie narzekała, że "przecież i tak nie było odpowiednich kandydatów" (a dodam, że byli w stanie wymienić 3-4 kandydatów i na dobrą sprawę nawet nie wiedzieli, kto w tej debacie uczestniczył). Dalej twierdzisz, że to wina słabości pozostałych partii (która w tym wypadku nie ma nic do rzeczy)?
Szczerze, to zgadzam się z Twoimi bliskimi - tak bezpłciowych kandydatów na prezydenta nie mieliśmy dawno. Osobowościowo wyróżniał się tylko Kukiz, który według mnie od kilku lat jest zwyczajnym oszołomem (zanim wszedł do polityki ceniłam go za jego ówczesne poglądy, lecz teraz niewiele z nich zostało).
Trochę pamiętam debaty Wałęsa-Kwaśniewski - całe rodziny oglądały je z zapartym tchem. Dobrze pamiętam debatę Tusk-Kaczyński - patrzyłam na nią z większym zainteresowaniem niż na niejeden film. A teraz? Marność. Czy to tylko kwestia "ciekawszych" czasów, w których tamte debaty się odbywały? Czy może kandydaci byli lepsi? A może jeszcze inny powód?
Natomiast mimo wszystko z ochotą obejrzę debatę Szydło-Kopacz (o ile do niej dojdzie), ponieważ na tym szczeblu podobnego starcia jeszcze nie było. I nawet moja niechęć do obu pań nie będzie tu miała nic do gadania