Kontynuując mój wątek chciałabym się z wami pewnym wnioskiem podzielić, ale może zacznę od początku:
wczoraj się trochę pokłóciliśmy. Byliśmy na andrzejkach a on po imprezie (która skończyła się o 23) umówił się jeszcze z kumplem na 1 piwko w pubie. Jak to stwierdził "gdyby był w domu to by albo siedział i beczał (bo nigdy nie pogodzi się ze śmiercią ojca i często siedząc samemu w domu mu się wszystko przypomina jak go widział leżącego i nieżyjącego) albo by zaczął się dowalać do wszystkiego więc wolał na pół godziny jeszcze wyjść. Dla mnie to jest nielogiczne by wychodzić mimo że dopiero co sie wróciło (z bądź co bądź alkoholowej) imprezy. I tak od słowa do słowa.. ale szybko skończyliśmy ten temat i zaczęliśmy rozmawiać o tym co będzie.
I ja w pewnym momencie uświadomiłam sobie 2, bardzo ważne rzeczy:
1. bardzo się hmm.. skumplowałam z teściową od momentu gdy owdowiała. Nie wiem czy to mój śp. teść był powodem tego że nie miałyśmy wcześniej aż tak dobrego kontaktu, a jeśli już był - to taki kilku minutowy i to wszystko. Teraz czasem jak nie mamy co robić to idziemy do niej do pokoju posiedzieć, pogadać, pośmiać się. Jej to pomaga a my mamy czas też jakoś zorganizowany.
2. jeszcze rok temu planowaliśmy że zanim weźmiemy ślub to wyremontujemy sobie strych, będziemy mieli super start na nową drogę życia. Ogólnie nawet jako tako ślubu nie planowaliśmy. Gdzieś tam w niedalekiej przyszłości on był w marzeniach ale dość mgliście i w sumie podchodziliśmy do tego na zasadzie że najpierw remont, potem ślub i wesele. Jednak po śmierci jego taty okazało się że nie mamy na co czekać, ze jest to tak naprawdę nasz wspólny cel, że musimy do niego dążyć i w rezultacie za prawie 9 miesięcy zostaniemy szalonym małżeństwem
Nie wiem czy w ogóle wypada mi tak powiedzieć, ale mam wrażenie że to wszystko stało się po to byśmy trochę wydorośleli, zrozumieli nasze uczucie, aż w końcu razem, wspólnie do wszystkiego dochodzili, wspólnymi siłami, wspólnym wysiłkiem.